Archiwum bloga
-
▼
2012
(12)
-
▼
grudnia
(10)
- cz.10 Uganda + Sudan Południowy
- cz.9 Uganda + Sudan Południowy
- cz.8 Uganda + Sudan Południowy
- cz.7 Uganda + Sudan Południowy
- cz.6 Uganda + Sudan Południowy
- cz.5 Uganda + Sudan Południowy
- cz.4 Uganda + Sudan Południowy
- cz.3 Uganda + Sudan Południowy
- cz.2 Uganda + Sudan Południowy
- cz.1 Uganda + Sudan Południowy
-
▼
grudnia
(10)
-
►
2011
(4)
- ► października (4)
sobota, 29 grudnia 2012
cz.10 Uganda + Sudan Południowy
Jesteśmy w Gulu
Na północy Ugandy zatrzęsienie jaszczurek
Agamy są wszędzie
dosłownie prawie depczemy po nich
Ostatni rekonesans po mieście.
Idziemy kupić bilety do Kampali
Kupujemy bilety.
Odjazd mamy jutro o 7.30
Na odprawę mamy stawić się o godzinie 6.00.
Znów zapominamy iż to Afryka
Rano jesteśmy w autobusie przed szóstą
Dookoła rozgardiasz, kierowca wraz z naganiaczami ponagla nas do wsiadania gdyż zaraz odjeżdżamy
Robię jeden z większych błędów w czasie mojej wyprawy.
Jako iż nie uśmiecha mi się jazda z Wielgachnymi-Czesiowymi, wśród drobiu, kóz i innych najpotrzebniejszych artykułów Wśród ciągłego przeciskania i narażania na szwank naszych bagaży (a mamy już pokaźne "pakuneczki")
Wymyślam iż będę siedział na samym przodzie pojazdy (nawet kierowca wysunięty jest do tyłu) siedzenie jest praktycznie przyklejone do przedniej szybu.
Johny tuż za mną. Będziemy mieli wspaniałe zdjęcia mówię mu.
Afryka.
Wśród ciągłego ponaglania naganiaczy iż autobus już odjeżdża (kilkadziesiąt razy ruszył parę metrów).
Po zatankowaniu paliwa,
Wyruszyliśmy około godziny 12 w południe.
Masakra.
Cały czas w cieplutkim autobusie pozostawionym w uroczym afrykańskim słoneczku.
Bosko
Przed wyjazdem w trasę zaobserwowałem iż kierowca i jego pomocnicy wyciągają z kieszeni różance.
Kierowca wiesza swój różaniec na szyję, pomocnicy przewracają paciorki w rączkach.
Do mojej główki dochodzi sygnał iż będzie bardzo atrakcyjnie...
Do tej pory nie zaprzątałem sobie głowy wyglądem naszych Cześków-szoferów i ich pomocników.
Interesowały nas tylko osoby siedzące po sąsiedzku (wraz z ich inwentarzem), oraz nasze bagaże (aby nie zostały za mocną zdewastowane).
Jak już wcześniej pisałem podróżowanie po "autostradach" Ugandy (nie wspominając o Sudanie) niesie ze sobą wiele "atrakcji" nie tylko dla podróżujących ale i dla samych przewożników.
Nigdy nie wiesz czy z naprzeciwka napotkasz pędzącą gigantyczną cysternę z pijanym Czesiem-szoferem (taką przewrócona widzieliśmy na naszej trasie - paliwo rozlewało się na dziesiątki kilometrów - niestety nie wolno było robić zdjęć).
W ogóle w miejscach publicznych (na drodze, mostach) zdjęć nie wolno robić, wszystko strzelaliśmy z ukrycia.
Można napotkać również "partyzantów" takie bandy skutecznie zniechęcają do podróżowania - na szczęście ta przygoda nas ominęła.
Nasz Czesio-szofer miał pod swą czarną rączką (widoczna na zdjęciu, biała, po prawej stronie Czesia) klawiaturę z ośmioma monstrualnymi dźwiękami. Naciskając guziczki wydobywał takie dźwięki iż do końca podróży nie mogliśmy się do nich przyzwyczaić.
Nie tylko my.
Po drodze co kilkaset metrów napotykamy pieszych niosących tobołki i idących środkiem drogi. Po zaakcentowaniu swojej obecności (czyt. zagraniu odpowiedniego tonu przez Czesia-szofera) delikwenci widowiskowymi skokami (niekiedy na głowę) ratowali się ucieczką do pobliskiego buszu.
Podejrzewam iż spotkanie piechurów z naszym "wściekłym" autobusikiem trwale odbiło im się na ich czarnej psychice
Na naszej zresztą też.
Także podróżując w "wściekłym" autobusie czułem się jakby przez kilkanaście godzin ktoś posadził mnie na górską kolejkę.
Autobus zjeżdżając z drogi (unikając zderzenia z pojazdami z przeciwka) wjeżdżając do rowów czasami przechylał się tak iż moje nogi były zaparte na bocznej szybie (dykcie)
Naprawdę piorunujące wrażenie wywarła na mnie ta jazda (prawdopodobnie najgorsza rzecz jaka nam się przytrafiła w całej podróży) (oczywiście nie wspominając o lotach samolotem - nie cierpię latać).
Tutaj szczególnie nie wolno robić zdjęć
Karuma Falls
Dojeżdżamy do stolicy - Kampala
To już w porównaniu z Sudanem wygląda jak Wiedeń
Bajka
Jesteśmy w domu
Wsiadamy na boda-boda i szukamy hoteliku
Jakże Kampala wydaje się teraz cywilizowana.
Po tym co zobaczyłem nie chce się nawet wyciągać aparatu - nic nie dziwi
No ale...
Wsiadam na boda-boda i ruszam na ostatni podbój stolicy Ugandy
Jakże Kampala wydaje się bezpieczna (he,he)
Policja na każdym kroku
Nawet nic już sobie nie robimy jak na każdym kroku mówią aby nie fotografować.
Jak cosik nam się podoba - trzaskamy fotki.
Gorzej jak w Sudanie być już chyba nie może.
idziemy cuś zjeść
Sklep obuwniczy
Środek miasta.
Główna droga.
Południe.
Rondo.
No i służby porządkowe.
Jutro wcześnie rano mamy samolot
Masakra (nienawidzę latać).
Zamawiamy taryfę aby przyjechała pod hotelik na 2.00 w nocy.
Mam mnóstwo bagaży nie wiem jak się pozbieramy.
Nie mam pojęcia jak właściwie dotarliśmy z tymi wszystkimi tobołami do końca.
Kończy się moja przygoda na czarnym lądzie
Czy było warto?
Na pewno. Bardzo zmienił się mój stosunek do mieszkańców Afryki.
Moje wyobrażenie o tym kontynencie też troszkę inaczej wyglądało.
Nie do końca tak jest jak to przedstawia National Geographic.
Na pewno nie tak kolorowo jak widzimy oczyma pani Wojciechowskiej
http://nakrancuswiata.tvn.pl/wideo,2174,v/martyna-i-zlota-dziewczyna,890163.html
(jej ochrony, wojska z którym się poruszała oraz ujęć zza chat, wioski - tego jej kamery nie rejestrują)
No ale to jeszcze nie koniec podróży.
Zakupuję pokaźny zapas środków znieczulających na drogę powietrzną...
Żegnam się z czarną (czyt. czerwoną) ziemią Afryki
Czy tu wrócę?...
No ale jutro lot i na tym trzeba się skupić...
W nocy pakujemy się do taksówki.
Chyba przesadziliśmy z bagażami, Czesio-taksiarz dziwnie patrzy na nas Wygląda jakby oskarżał nas iż mu całą Ugandę wywieść chcemy.
Nic to, na lotnisku będzie chwila prawdy.
Droga na lotnisko upływa w milczącej atmosferze (Czesio-taksiarz ma zaawansowaną malarię - nie jest za wesoły)
Jeszcze w hoteliku wypiliśmy "troszeczkę" lekarstwa (ja dla dodania animuszu, Johny dla przyjemności i towarzystwa).
Lotnisko w Entebbe
Mój bagaż waży 44 kilogramy (dwa bardzo pokaźne pakunki).
Czesiowa z lotniska komentuje to iż chyba mnie po........ w życiu nie wejdą moje bagaże na pokład (nie widziała jeszcze 20 kilogramowego bagażu podręcznego), no chyba iż uiszczę całkiem niezłą opłatę za dodatkowy bagaż.
Od Janka bagaże ważą 38 kilogramów - udaje mu się przejść.
Ja muszę wydobyć z siebie mnóstwo daru przekonywania (zażyte lekarstwo znacznie mi to ułatwia).
Jako iż na lotnisku - przy tym okienku jesteśmy sami przekonywanie upływa bardzo nieśpiesznie. Po zapewnieniu iż ja tu jeszcze wrócę i oczywiście weźmiemy z Czesiową huczny ślub, Czesiowa mięknie i przepuszcza nas.
No teraz najtrudniejsze LOT
Na bezcłówce dokupujemy lekarstwa.
Większą dawkę zażywam ja, Johny odmawia i mówi iż będzie degustatorem napoi podawanych na pokładzie przez Turkish Airlines.
Zażywam jego porcję.
Po zajęciu miejsca w samolociku Johny budzi mnie godzinkę przed dolotem do Istambułu.
Jest dobrze, wszystko przespałem. Johny mówi iż mam żałować - bardzo dobre żarełko i jeszcze lepsza Whisky z lodem.
Potrafi chłop namawiać
Skusiłem się na ten lód. Fakt - PYCHA
Dolatujemy do Istambułu.
Cosik nie teges
Godzinkę krążymy nad miastem.
Na ekranie widzę kolejne kółko jakie zatacza nasz samolot wokół istambułu.
Po którymś z kolei wyłączam ekran
Siląca się na uprzejmość stewardesa informuje iż nad Istambułem ogromna śnieżyca.
Momentalnie lekarstwo w mojej krwi przestało działać.
Oczyma wyobraźni widzę pasek TVN na dole ekranu i informację o dwóch turystach...
Już mamy godzinkę opóźnienia.
Jak ja nie cierpię latać.
Cały misterny plan wziął w łeb. Zabrane tureckie liry na zakupy lekarstwa pooooszły...
Nie wiadomo czy zdążymy na samolocik do Wiednia...
Po godzince krążenia nad przepięknym Istambułem wreszcie lądujemy.
Lotnisko należy do beznadziejnie oznakowanych lotnisk na których byłem.
Jeszcze jakieś roboty na terminalach...
Biegamy z Johnem jak wariaci, próby pytań o właściwy gate spalają na panewce.
Dwa razy obsługa lotniska kieruje nas do niewłaściwego wejścia.
Zdajemy się na nasz instynkt - trafiamy - 10 minut do odlotu.
Lekarstwo w duty free musi zaczekać na inny raz
Lecimy do Wiednia.
Stewardesa nie nadąża z donoszeniem leków do naszych foteli...
O 14 czasu "naszego jesteśmy "prawie" w domu. Wiedeń
No i zaczyna się załamka. (że też nasze4 przygody końca nie mają)
Nie ma od Johna plecaka i moich dwóch...
Masakra.
Pani w baggage reclaim informuje nas iż z powodu śnieżycy bagaże zostały w Turcji (nie zdążyli ich załadować).
Pięknie.
Obawiałem się iż nie dostatecznie zabezpieczyłem moje suweniry przed podróżą, a tutaj jeszcze takie cuś.
Jak będą tak przerzucać nasze plecaczki - to mało co ocaleje.
Cześkowa-bagażowa podaje nam formularz o utracie bagażu. Wypełniamy - ma przyjść do naszego domku do trzech dni.
Po wypełnieniu siadamy i doznajemy olśnienia. Przecież bagaże nie będą trwały wieki w Turcji.
Na pewno przylecą następnym samolotem.
Nasze olśnienie potwierdza Cześkowa-kierownik.
Czekamy.
W główkach naszych piętrzą się obawy.
Czy naszych przygód to nie koniec?
W bagażach mamy fajki z rogów, flet z kości, okazałe rogi, figurki z skórami z antylop... rzeczy które raczej nie powinny znaleźć się w naszym bagażu turystycznym.
Jak bagaże się rozsypią...? celnicy je sprawdzą...?
Po dwóch godzinkach przylatuje samolot z Istambułu.
Naszych bagaży nie ma...
Z uwagi na nasze fanty postanawiamy czekać do skutku.
Jak nas mają aresztować do spektakularnie z lotniska a nie z zacisza domowego...
Około 18-tej znów wpadamy na genialny pomysł, postanawiamy szukać naszych bagaży nie tylko z taśm samolotów przylatujących z Turcji, ale i z pozostałych.
Pomysł okazuje się w 100% dobry.
Nasze bagaże o 19.00 przyleciały z Paryża. Jak się tam znalazły???
Nieważne.
Przez nikogo nie zatrzymywani wychodzimy z lotniska
Udało się!
Króciutka droga do domku już w luksusowych warunkach "ludzkim" samochodem.
W domu powitaniom nie było końca.
Fajnie jest wracać!!!
Jak ktosik powiedział - "całe życie to podróż"
Taaa, fajnie jest podróżować.
Jedni na końcu powiedzą fajnie było, inni - można było lepiej.
Ja chcę powiedzieć zajefajnie. To była jazda, ja pierdziuuuuu.
Jak ktoś chce to zapraszam
Może być drastyczne
http://www.youtube.com/watch?v=OoThvKoCXbQ
w innej wersji językowej
http://www.youtube.com/watch?v=mtRlmmHcQWs
piątek, 28 grudnia 2012
cz.9 Uganda + Sudan Południowy
Idziemy pod chatkę Cześków.
Przed chatką jeden Czesio napieprza na bębenku jest git.
Siadamy z trzema Czesiami wokół olbrzymiej beki, Wodzy wręcza mi "słomkę" bambusową i pozwala napić się piwka.
Bajka!?!?!?!?
Na początku myślę sobie iż będę udawał picie a dmuchnę tylko, ale niestety widać jak się pije i czy ubywa "piwa" z beczki
Johny mnie ponagla, jak nie wypijesz to cie zjedzą.
Alternatywa mnie przekonuje.
Pociągam solidny łyczek (jak na białasa przystało) i wręczam słomkę koledze z lewej.
Słomka zatacza trzy rundki.
Wodzy pyta czy smakuje?
Pyszne potwierdzamy.
Po zatoczeniu trzech rundek mam po raz czwarty bambus w ustach lecz Wodzu wyrywa mi słomkę wyciąga łychę która była w beczce i uderza nią w bęben.
Zza chatki wychodzą trzy starsze Czesiowe (pewnie żony wodza), podchodzą do beki i oprużniają swoje jamy ustne (plują) wprost do naszego piwa.
Wodzu mówi mi abym na razie się wstrzymał i nie pił, piwko mysi przelagrować.
Z stojącego obok kanistra nalewa trochę mętnej wody z Nilu.
Czekamy, aż piwko dojrzeje.
Rozmawiamy.
Ciekawie jest.
Szkoda iż nie można robić zdjęć.
Czas opuścić Kakua, jedziemy na południe.
Po głowie przeleciała myśl aby wstąpić do Konga - ale to by już było przegięcie. Wykorzystaliśmy już na tej "wycieczce" całą pulę szczęścia, po co kusić los - odpuszczamy
Cel ARUA.
Jedziemy przez busz, widoczki wspaniałe. Podziwiam je z dachu naszej toyotki.
W pewnej chwili zauważam dym wydobywający się spod maski.
Kierowca-Czesio wraz z Johnem niczego nie widzą, stykam delikatnie buciorkiem w dach naszego autka.
Znów słoń? słyszę ospały głos Janka.
Nie, autko nam się sypie.
Zaczyna robić się ciekawie.
Czesio-kierowca wychodzi niespiesznie z wozu - nie ma problema zaczyna...
Obserwuję jego ruchy z dachu, Jankowi nie chce się nawet wychodzić z wozu.
Czesio wypuszcza pozostało wodę z chłodnicy? szybciej ostygnie - mówi?
Idzie do bagażnika i przynosi bańkę 5 litrową wody (jest tylko jedna).
Metodycznie zaczyna oblewać wodą silnik?
Wykonuję skok z dachu na Czesia, tarmosimy się troszeczkę, pytam grzecznie czy go powaliło? zaraz silnik szlag trafi (przypominam jesteśmy w środku buszu, dookoła nas pełno zwierzątek - Afryka).
Czesio oburzony robi mi wyrzuty iż go biały bije, że niewolnictwo, rasizm i takie tam...
Johny ze stoickim spokojem krzyczy iż mam wyluzować, bo to i tak nic nie da. Schowaj się do cienia dodaje bo tutaj troszkę zabawimy!??
Czesio wylewa ostatnią kropelkę wody na silnik.
No i co teraz? pytam go.
Poczekamy, odpowiada
Siadamy w cieniu samochodu.
Przyjemnie cieplutko temperatura nie przekracza 50 stopni w cieniu
Luzik
Do najbliższej wioski (w/g naszych obliczeń) znajdującej się przy drodze - kilkadziesiąt kilometrów.
Trzeba czekać
Po godzince widzimy idącego drogą Czesia.
Wody - mówimy, wody potrzebujemy.
Czesio znika bez słowa w buszu.
Po dłuższym czasie widzimy nad trawami zbliżający się do nas kanister - fatamorgana?
Kanister jest coraz bliżej, po chwili widzimy Czesiową niosącą wodę na głowie za nią Czesio okładający ją czule jakąś gałązką ponaglając do szybszego marszu.
Czyżby byliśmy uratowani?
Johny mówi abym nie wtrącał się teraz do negocjacji??? obserwujemy
Przybyła parka oferuje naszemu Czesiowi cały kanister za jedyne 100$ ????
Parka w życiu nie widziała takich pieniędzy - no ale dobrze zaczęli
Czesio-kierowca mówi aby się odp.....
Schodzą z ceny na 50$, w moim mniemaniu za szybko - na ale to ich biznes.
Negocjacje zaczynają nas nudzić, więc nie będę opisywał dalszego ciągu.
Gdy cena osiąga dolara chcę już zapłacić to z swojej kieszeni - Johny mnie powstrzymuję.
Targ kończy się na około w przeliczeniu 5 centach.
Nieźle.
Nasz Czesio nabiera wody tylko do chłodnicy?
Mówię aby napełniliśmy wszystkie bańki.
No ale po co? Błyskotliwie odpowiada Czesio, teraz to już nie ma problema.
OK. jedziemy.
Widzisz muzungu, nie ma problema, autko śmiga jak marzenie
15 minut
Po 15 minutach problem wraca
Na szczęście samochód staje wśród kolain w których zalega jeszcze deszczówka
Rytuał spuszczania wody, oraz chłodzenia silnika powtarza się.
Mamy już to w d..... zaakceptowaliśmy iż dziś spać będziemy w buszu.
Prędzej czy później i tak pojedzie jakaś ciężarówka - w końcu z Koboko do Arua to droga ekspresowa
Nasz Czesio wlewa deszczówkową bryję do chłodnicy - jedziemy teraz 5 minut i ZONK
Aby nie nudzić.
Takich Zonków było w dzisiejszym dniu kilkadziesiąt.
Czesio niezmordowanie uzupełniał chłodnicę czym popadło - deszczówka, wodą z rzeki, wodą z pobliskich mijających wiosek...
Po kilkunastym razie Czesio dał się przekonać iż trza nabrać troszkę więcej wody niż tylko do chłodnicy.
Teraz było zdecydowanie łatwiej - za jedno tankowanie robiliśmy około 10 kilometrów.
Fajnie - ale mogło być lepiej
Nadchodzi zmrok.
Jedziemy niedaleko granicy z Kongiem
Może być niebezpiecznie.
no problem - mówi Czesio
Na razie wierzymy mu.
Po jakiejś godzince okazuje się iż nasz Czesio nie miał racji.
Jadąc w tyle widzę w wstecznym lusterku mały błyszczący punkcik na czole naszego Czesia.
Mówię aby szybko się zatrzymał....
Ale o co chodzi? Czesio pyta. Przecież woda się nie gotuje?
Punkcik z czoła Czesia przechodzi na czółko Johna.
Zajefajnie.
Kongo. Wojna. Czesie zmienili obrzyny na wypasione karabinki.
W dwóch słowach informuję ich o tym iż jesteśmy strzelnicą.
Na czole Czesia i Johna punkcików brak - jestem nominowany - na bank jest u mnie.
Ale jest dobrze.
Było by źle to w pierwszej kolejności Czesio-kierowca byłby w swoim czarnym raju.
Czesio-snajper ciekawy świata, obserwuje, pewnie chce się z nami zaprzyjaźnić.
Otwieramy drzwi i stojąc na progu krzyczymy z Johnem aby nie strzelali (szkoda naboi) my tylko do Arua chcemy się dostać.
Głupio tak wrzeszczeć w ciemność. Nikogo nie widać. W oddali pokrzykują jakieś zwierzątka. Jakiś Czesio obserwuje nas przez lunetkę zakończoną jakimś żelastwem.
Żenada
Wydzieramy się z parę minut do ciemnego buszu iż my lekarze , antropolodzy (do tej pory udawał nam się ten bajer, liczymy iż teraz też przejdzie).
Busz na nas patrzy wydając swoje odgłosy.
Oprócz buszu cisza. Czesio-snajper siedzi cichutko.
Mówimy naszemu Czesiowi aby powoli ruszał.
Czesio jakby troszeczkę wyblakły powoli startuje.
Nic się nie dzieje.
Po kilkudziesięciu metrach przyspieszamy.
Udało się?
Życie jest piękne.
Ujechawszy parę kilometrów stoimy. Chłodnica
Nic nie mówiąc pomagamy naszemu Czesiowi.
Nikt się nie odzywa
Dojeżdżamy do przedmieść Arua. Autko się pieprzy w jakieś wiosce.
Pomagają nam tutejsi Czesie.
Z wioski zabieramy młodą Czesiową z chorym niemowlakiem do miasta.
Opowiada nam o bandach partyzantów grasujących wokół miasta.
Nic nie mówimy
Po naprawdę ciekawym dniu dojeżdzamy do Arua.
Dochodzi północ.
Odstawiamy Czesiową do pobliskiego szpitala, szukamy jakiejś malarycznej norki w której można by się odstresować.
Znajdujemy.
W ciszy nocy ryczy agregat - może będzie dobrze i napijemy się cosik zimnego
Czy było zimne - nie pamiętam, ale emocje troszeczkę leczyliśmy
Życie jest piękne!!!
Rano rekonesans po Arua
Pierwsze kroki kierujemy na targowisko.
Targ dopiero co budzi się do życia.
Czesie śpią bezpośrednio na swoich towarach, poprzykrywani plandekami, kartonami. Raniutko zdejmują tylko przykrycie i już są w pracy
Wszechobecne "japonki
Ten kto to wynalazł powinien dostać nobla, a na pewno został muli miliarderem.
Zaraz po coca-coli wszechobecny produkt na całym świecie
Niby japonki to Japonia...
Absolutnie.
Bliżej im właśnie do Afryki.
Pierwsze japonki (prawdopodobnie) odkryte zostały 4 tysiące lat przed Jezusem - w.... Egipcie
A że nazwa japonki... - zostały przywiezione przez żołnierzy amerykańskich po drugiej wojnie światowej właśnie z Japonii - stąd prawdopodobnie ta nazwa.
W Egipcie robiono je z papirusu i liści ( najwcześniejsze znalezisko to 1500 lat przed...) mamy je za to na malowidłach.
W Afryce, Masaje robili je z wysuszonej skóry. W Indiach z drewna. W Japonii, Chinach ze słomy ryżowej. W Ameryce Południowej z agawy robiono sznurek i pleciono w sandałki (jak się tam dostały?)
Zastanawiamy się czy nie jechać do Gulu autobusem.
Nasz Czesio zapewnia iż samochód będzie git - jakoś mu nie wierzymy
Autobusy:
Jak jest jakiś przystanek to dla Czesiów z okolicznej (i nie tylko) wioski - święto i okazja do zarobienia kasy.
Kasawa, orzeszki, pieczone "szaszłyki", jajka, kury (żywe), wszelkiego rodzaju "pamiątki" zabawki itp.
Odpuszczamy jednak tym razem autobus.
Zostawiając Czesia-szofera samego w Arua było by nie tak.
Nasz Czesio tak samo przerażony jest drogą powrotną jak i my, no może nam to już powoli zwisa i każdą sytuację traktujemy jako dodatkową atrakcję (jedynie nadmiaru atrakcji wątroba może nie zdzierżyć).
Po "sutym" śniadanku
i Waragi dla dodania animuszy - jedziemy
Widoczki standardowe
W południe przejeżdżając obok Nilu postanawiamy się odświeżyć.
Okazuje się iż miejsce to miejscowa łaźnia z pralnią
Droga ekspresowa
Jak się okazało autko zostało naprawione (chyba).
Przymusowych postoi nie odnotowano.
Tylko dobrowolne
Po drodze znajdujemy w miarę przyzwoity (jak do tej pory i na warunki ugandyjskie) nocleg
Przez trzy godzinki załączają nam agregat.
Ładujemy się.
Dobrze jest.
Następnego dnia jesteśmy w Gulu
Fajną wycieczką odbyliśmy.
W pobliskim barze nie wierzą nam gdzie byliśmy, po zobaczeniu zdjęć pijemy za darmo.
Wypas
Gulu
Wszystko co dobre (i nie tylko) kończy się.
Organizujemy bileciki do Kampali
Przed chatką jeden Czesio napieprza na bębenku jest git.
Siadamy z trzema Czesiami wokół olbrzymiej beki, Wodzy wręcza mi "słomkę" bambusową i pozwala napić się piwka.
Bajka!?!?!?!?
Na początku myślę sobie iż będę udawał picie a dmuchnę tylko, ale niestety widać jak się pije i czy ubywa "piwa" z beczki
Johny mnie ponagla, jak nie wypijesz to cie zjedzą.
Alternatywa mnie przekonuje.
Pociągam solidny łyczek (jak na białasa przystało) i wręczam słomkę koledze z lewej.
Słomka zatacza trzy rundki.
Wodzy pyta czy smakuje?
Pyszne potwierdzamy.
Po zatoczeniu trzech rundek mam po raz czwarty bambus w ustach lecz Wodzu wyrywa mi słomkę wyciąga łychę która była w beczce i uderza nią w bęben.
Zza chatki wychodzą trzy starsze Czesiowe (pewnie żony wodza), podchodzą do beki i oprużniają swoje jamy ustne (plują) wprost do naszego piwa.
Wodzu mówi mi abym na razie się wstrzymał i nie pił, piwko mysi przelagrować.
Z stojącego obok kanistra nalewa trochę mętnej wody z Nilu.
Czekamy, aż piwko dojrzeje.
Rozmawiamy.
Ciekawie jest.
Szkoda iż nie można robić zdjęć.
Czas opuścić Kakua, jedziemy na południe.
Po głowie przeleciała myśl aby wstąpić do Konga - ale to by już było przegięcie. Wykorzystaliśmy już na tej "wycieczce" całą pulę szczęścia, po co kusić los - odpuszczamy
Cel ARUA.
Jedziemy przez busz, widoczki wspaniałe. Podziwiam je z dachu naszej toyotki.
W pewnej chwili zauważam dym wydobywający się spod maski.
Kierowca-Czesio wraz z Johnem niczego nie widzą, stykam delikatnie buciorkiem w dach naszego autka.
Znów słoń? słyszę ospały głos Janka.
Nie, autko nam się sypie.
Zaczyna robić się ciekawie.
Czesio-kierowca wychodzi niespiesznie z wozu - nie ma problema zaczyna...
Obserwuję jego ruchy z dachu, Jankowi nie chce się nawet wychodzić z wozu.
Czesio wypuszcza pozostało wodę z chłodnicy? szybciej ostygnie - mówi?
Idzie do bagażnika i przynosi bańkę 5 litrową wody (jest tylko jedna).
Metodycznie zaczyna oblewać wodą silnik?
Wykonuję skok z dachu na Czesia, tarmosimy się troszeczkę, pytam grzecznie czy go powaliło? zaraz silnik szlag trafi (przypominam jesteśmy w środku buszu, dookoła nas pełno zwierzątek - Afryka).
Czesio oburzony robi mi wyrzuty iż go biały bije, że niewolnictwo, rasizm i takie tam...
Johny ze stoickim spokojem krzyczy iż mam wyluzować, bo to i tak nic nie da. Schowaj się do cienia dodaje bo tutaj troszkę zabawimy!??
Czesio wylewa ostatnią kropelkę wody na silnik.
No i co teraz? pytam go.
Poczekamy, odpowiada
Siadamy w cieniu samochodu.
Przyjemnie cieplutko temperatura nie przekracza 50 stopni w cieniu
Luzik
Do najbliższej wioski (w/g naszych obliczeń) znajdującej się przy drodze - kilkadziesiąt kilometrów.
Trzeba czekać
Po godzince widzimy idącego drogą Czesia.
Wody - mówimy, wody potrzebujemy.
Czesio znika bez słowa w buszu.
Po dłuższym czasie widzimy nad trawami zbliżający się do nas kanister - fatamorgana?
Kanister jest coraz bliżej, po chwili widzimy Czesiową niosącą wodę na głowie za nią Czesio okładający ją czule jakąś gałązką ponaglając do szybszego marszu.
Czyżby byliśmy uratowani?
Johny mówi abym nie wtrącał się teraz do negocjacji??? obserwujemy
Przybyła parka oferuje naszemu Czesiowi cały kanister za jedyne 100$ ????
Parka w życiu nie widziała takich pieniędzy - no ale dobrze zaczęli
Czesio-kierowca mówi aby się odp.....
Schodzą z ceny na 50$, w moim mniemaniu za szybko - na ale to ich biznes.
Negocjacje zaczynają nas nudzić, więc nie będę opisywał dalszego ciągu.
Gdy cena osiąga dolara chcę już zapłacić to z swojej kieszeni - Johny mnie powstrzymuję.
Targ kończy się na około w przeliczeniu 5 centach.
Nieźle.
Nasz Czesio nabiera wody tylko do chłodnicy?
Mówię aby napełniliśmy wszystkie bańki.
No ale po co? Błyskotliwie odpowiada Czesio, teraz to już nie ma problema.
OK. jedziemy.
Widzisz muzungu, nie ma problema, autko śmiga jak marzenie
15 minut
Po 15 minutach problem wraca
Na szczęście samochód staje wśród kolain w których zalega jeszcze deszczówka
Rytuał spuszczania wody, oraz chłodzenia silnika powtarza się.
Mamy już to w d..... zaakceptowaliśmy iż dziś spać będziemy w buszu.
Prędzej czy później i tak pojedzie jakaś ciężarówka - w końcu z Koboko do Arua to droga ekspresowa
Nasz Czesio wlewa deszczówkową bryję do chłodnicy - jedziemy teraz 5 minut i ZONK
Aby nie nudzić.
Takich Zonków było w dzisiejszym dniu kilkadziesiąt.
Czesio niezmordowanie uzupełniał chłodnicę czym popadło - deszczówka, wodą z rzeki, wodą z pobliskich mijających wiosek...
Po kilkunastym razie Czesio dał się przekonać iż trza nabrać troszkę więcej wody niż tylko do chłodnicy.
Teraz było zdecydowanie łatwiej - za jedno tankowanie robiliśmy około 10 kilometrów.
Fajnie - ale mogło być lepiej
Nadchodzi zmrok.
Jedziemy niedaleko granicy z Kongiem
Może być niebezpiecznie.
no problem - mówi Czesio
Na razie wierzymy mu.
Po jakiejś godzince okazuje się iż nasz Czesio nie miał racji.
Jadąc w tyle widzę w wstecznym lusterku mały błyszczący punkcik na czole naszego Czesia.
Mówię aby szybko się zatrzymał....
Ale o co chodzi? Czesio pyta. Przecież woda się nie gotuje?
Punkcik z czoła Czesia przechodzi na czółko Johna.
Zajefajnie.
Kongo. Wojna. Czesie zmienili obrzyny na wypasione karabinki.
W dwóch słowach informuję ich o tym iż jesteśmy strzelnicą.
Na czole Czesia i Johna punkcików brak - jestem nominowany - na bank jest u mnie.
Ale jest dobrze.
Było by źle to w pierwszej kolejności Czesio-kierowca byłby w swoim czarnym raju.
Czesio-snajper ciekawy świata, obserwuje, pewnie chce się z nami zaprzyjaźnić.
Otwieramy drzwi i stojąc na progu krzyczymy z Johnem aby nie strzelali (szkoda naboi) my tylko do Arua chcemy się dostać.
Głupio tak wrzeszczeć w ciemność. Nikogo nie widać. W oddali pokrzykują jakieś zwierzątka. Jakiś Czesio obserwuje nas przez lunetkę zakończoną jakimś żelastwem.
Żenada
Wydzieramy się z parę minut do ciemnego buszu iż my lekarze , antropolodzy (do tej pory udawał nam się ten bajer, liczymy iż teraz też przejdzie).
Busz na nas patrzy wydając swoje odgłosy.
Oprócz buszu cisza. Czesio-snajper siedzi cichutko.
Mówimy naszemu Czesiowi aby powoli ruszał.
Czesio jakby troszeczkę wyblakły powoli startuje.
Nic się nie dzieje.
Po kilkudziesięciu metrach przyspieszamy.
Udało się?
Życie jest piękne.
Ujechawszy parę kilometrów stoimy. Chłodnica
Nic nie mówiąc pomagamy naszemu Czesiowi.
Nikt się nie odzywa
Dojeżdżamy do przedmieść Arua. Autko się pieprzy w jakieś wiosce.
Pomagają nam tutejsi Czesie.
Z wioski zabieramy młodą Czesiową z chorym niemowlakiem do miasta.
Opowiada nam o bandach partyzantów grasujących wokół miasta.
Nic nie mówimy
Po naprawdę ciekawym dniu dojeżdzamy do Arua.
Dochodzi północ.
Odstawiamy Czesiową do pobliskiego szpitala, szukamy jakiejś malarycznej norki w której można by się odstresować.
Znajdujemy.
W ciszy nocy ryczy agregat - może będzie dobrze i napijemy się cosik zimnego
Czy było zimne - nie pamiętam, ale emocje troszeczkę leczyliśmy
Życie jest piękne!!!
Rano rekonesans po Arua
Pierwsze kroki kierujemy na targowisko.
Targ dopiero co budzi się do życia.
Czesie śpią bezpośrednio na swoich towarach, poprzykrywani plandekami, kartonami. Raniutko zdejmują tylko przykrycie i już są w pracy
Wszechobecne "japonki
Ten kto to wynalazł powinien dostać nobla, a na pewno został muli miliarderem.
Zaraz po coca-coli wszechobecny produkt na całym świecie
Niby japonki to Japonia...
Absolutnie.
Bliżej im właśnie do Afryki.
Pierwsze japonki (prawdopodobnie) odkryte zostały 4 tysiące lat przed Jezusem - w.... Egipcie
A że nazwa japonki... - zostały przywiezione przez żołnierzy amerykańskich po drugiej wojnie światowej właśnie z Japonii - stąd prawdopodobnie ta nazwa.
W Egipcie robiono je z papirusu i liści ( najwcześniejsze znalezisko to 1500 lat przed...) mamy je za to na malowidłach.
W Afryce, Masaje robili je z wysuszonej skóry. W Indiach z drewna. W Japonii, Chinach ze słomy ryżowej. W Ameryce Południowej z agawy robiono sznurek i pleciono w sandałki (jak się tam dostały?)
Zastanawiamy się czy nie jechać do Gulu autobusem.
Nasz Czesio zapewnia iż samochód będzie git - jakoś mu nie wierzymy
Autobusy:
Jak jest jakiś przystanek to dla Czesiów z okolicznej (i nie tylko) wioski - święto i okazja do zarobienia kasy.
Kasawa, orzeszki, pieczone "szaszłyki", jajka, kury (żywe), wszelkiego rodzaju "pamiątki" zabawki itp.
Odpuszczamy jednak tym razem autobus.
Zostawiając Czesia-szofera samego w Arua było by nie tak.
Nasz Czesio tak samo przerażony jest drogą powrotną jak i my, no może nam to już powoli zwisa i każdą sytuację traktujemy jako dodatkową atrakcję (jedynie nadmiaru atrakcji wątroba może nie zdzierżyć).
Po "sutym" śniadanku
i Waragi dla dodania animuszy - jedziemy
Widoczki standardowe
W południe przejeżdżając obok Nilu postanawiamy się odświeżyć.
Okazuje się iż miejsce to miejscowa łaźnia z pralnią
Droga ekspresowa
Jak się okazało autko zostało naprawione (chyba).
Przymusowych postoi nie odnotowano.
Tylko dobrowolne
Po drodze znajdujemy w miarę przyzwoity (jak do tej pory i na warunki ugandyjskie) nocleg
Przez trzy godzinki załączają nam agregat.
Ładujemy się.
Dobrze jest.
Następnego dnia jesteśmy w Gulu
Fajną wycieczką odbyliśmy.
W pobliskim barze nie wierzą nam gdzie byliśmy, po zobaczeniu zdjęć pijemy za darmo.
Wypas
Gulu
Wszystko co dobre (i nie tylko) kończy się.
Organizujemy bileciki do Kampali
Subskrybuj:
Posty (Atom)