Idziemy pod chatkę Cześków.
Przed chatką jeden Czesio napieprza na bębenku jest git.
Siadamy z trzema Czesiami wokół olbrzymiej beki, Wodzy wręcza mi "słomkę" bambusową i pozwala napić się piwka.
Bajka!?!?!?!?
Na początku myślę sobie iż będę udawał picie a dmuchnę tylko, ale niestety widać jak się pije i czy ubywa "piwa" z beczki
Johny mnie ponagla, jak nie wypijesz to cie zjedzą.
Alternatywa mnie przekonuje.
Pociągam solidny łyczek (jak na białasa przystało) i wręczam słomkę koledze z lewej.
Słomka zatacza trzy rundki.
Wodzy pyta czy smakuje?
Pyszne potwierdzamy.
Po
zatoczeniu trzech rundek mam po raz czwarty bambus w ustach lecz Wodzu
wyrywa mi słomkę wyciąga łychę która była w beczce i uderza nią w bęben.
Zza
chatki wychodzą trzy starsze Czesiowe (pewnie żony wodza), podchodzą do
beki i oprużniają swoje jamy ustne (plują) wprost do naszego piwa.
Wodzu mówi mi abym na razie się wstrzymał i nie pił, piwko mysi przelagrować.
Z stojącego obok kanistra nalewa trochę mętnej wody z Nilu.
Czekamy, aż piwko dojrzeje.
Rozmawiamy.
Ciekawie jest.
Szkoda iż nie można robić zdjęć.
Czas opuścić Kakua, jedziemy na południe.
Po głowie przeleciała
myśl aby wstąpić do Konga - ale to by już było przegięcie.
Wykorzystaliśmy już na tej "wycieczce" całą pulę szczęścia, po co kusić
los - odpuszczamy
Cel ARUA.
Jedziemy przez busz, widoczki wspaniałe. Podziwiam je z dachu naszej toyotki.
W pewnej chwili zauważam dym wydobywający się spod maski.
Kierowca-Czesio wraz z Johnem niczego nie widzą, stykam delikatnie buciorkiem w dach naszego autka.
Znów słoń? słyszę ospały głos Janka.
Nie, autko nam się sypie.
Zaczyna robić się ciekawie.
Czesio-kierowca wychodzi niespiesznie z wozu - nie ma problema zaczyna...
Obserwuję jego ruchy z dachu, Jankowi nie chce się nawet wychodzić z wozu.
Czesio wypuszcza pozostało wodę z chłodnicy? szybciej ostygnie - mówi?
Idzie do bagażnika i przynosi bańkę 5 litrową wody (jest tylko jedna).
Metodycznie zaczyna oblewać wodą silnik?
Wykonuję
skok z dachu na Czesia, tarmosimy się troszeczkę, pytam grzecznie czy
go powaliło? zaraz silnik szlag trafi (przypominam jesteśmy w środku
buszu, dookoła nas pełno zwierzątek - Afryka).
Czesio oburzony robi mi wyrzuty iż go biały bije, że niewolnictwo, rasizm i takie tam...
Johny
ze stoickim spokojem krzyczy iż mam wyluzować, bo to i tak nic nie da.
Schowaj się do cienia dodaje bo tutaj troszkę zabawimy!??
Czesio wylewa ostatnią kropelkę wody na silnik.
No i co teraz? pytam go.
Poczekamy, odpowiada
Siadamy w cieniu samochodu.
Przyjemnie cieplutko temperatura nie przekracza 50 stopni w cieniu
Luzik
Do najbliższej wioski (w/g naszych obliczeń) znajdującej się przy drodze - kilkadziesiąt kilometrów.
Trzeba czekać
Po godzince widzimy idącego drogą Czesia.
Wody - mówimy, wody potrzebujemy.
Czesio znika bez słowa w buszu.
Po dłuższym czasie widzimy nad trawami zbliżający się do nas kanister - fatamorgana?
Kanister
jest coraz bliżej, po chwili widzimy Czesiową niosącą wodę na głowie za
nią Czesio okładający ją czule jakąś gałązką ponaglając do szybszego
marszu.
Czyżby byliśmy uratowani?
Johny mówi abym nie wtrącał się teraz do negocjacji??? obserwujemy
Przybyła parka oferuje naszemu Czesiowi cały kanister za jedyne 100$ ????
Parka w życiu nie widziała takich pieniędzy - no ale dobrze zaczęli
Czesio-kierowca mówi aby się odp.....
Schodzą z ceny na 50$, w moim mniemaniu za szybko - na ale to ich biznes.
Negocjacje zaczynają nas nudzić, więc nie będę opisywał dalszego ciągu.
Gdy cena osiąga dolara chcę już zapłacić to z swojej kieszeni - Johny mnie powstrzymuję.
Targ kończy się na około w przeliczeniu 5 centach.
Nieźle.
Nasz Czesio nabiera wody tylko do chłodnicy?
Mówię aby napełniliśmy wszystkie bańki.
No ale po co? Błyskotliwie odpowiada Czesio, teraz to już nie ma problema.
OK. jedziemy.
Widzisz muzungu, nie ma problema, autko śmiga jak marzenie
15 minut
Po 15 minutach problem wraca
Na szczęście samochód staje wśród kolain w których zalega jeszcze deszczówka
Rytuał spuszczania wody, oraz chłodzenia silnika powtarza się.
Mamy już to w d..... zaakceptowaliśmy iż dziś spać będziemy w buszu.
Prędzej czy później i tak pojedzie jakaś ciężarówka - w końcu z Koboko do Arua to droga ekspresowa
Nasz Czesio wlewa deszczówkową bryję do chłodnicy - jedziemy teraz 5 minut i ZONK
Aby nie nudzić.
Takich Zonków było w dzisiejszym dniu kilkadziesiąt.
Czesio niezmordowanie uzupełniał chłodnicę czym popadło - deszczówka, wodą z rzeki, wodą z pobliskich mijających wiosek...
Po kilkunastym razie Czesio dał się przekonać iż trza nabrać troszkę więcej wody niż tylko do chłodnicy.
Teraz było zdecydowanie łatwiej - za jedno tankowanie robiliśmy około 10 kilometrów.
Fajnie - ale mogło być lepiej
Nadchodzi zmrok.
Jedziemy niedaleko granicy z Kongiem
Może być niebezpiecznie.
no problem - mówi Czesio
Na razie wierzymy mu.
Po jakiejś godzince okazuje się iż nasz Czesio nie miał racji.
Jadąc w tyle widzę w wstecznym lusterku mały błyszczący punkcik na czole naszego Czesia.
Mówię aby szybko się zatrzymał....
Ale o co chodzi? Czesio pyta. Przecież woda się nie gotuje?
Punkcik z czoła Czesia przechodzi na czółko Johna.
Zajefajnie.
Kongo. Wojna. Czesie zmienili obrzyny na wypasione karabinki.
W dwóch słowach informuję ich o tym iż jesteśmy strzelnicą.
Na czole Czesia i Johna punkcików brak - jestem nominowany - na bank jest u mnie.
Ale jest dobrze.
Było by źle to w pierwszej kolejności Czesio-kierowca byłby w swoim czarnym raju.
Czesio-snajper ciekawy świata, obserwuje, pewnie chce się z nami zaprzyjaźnić.
Otwieramy drzwi i stojąc na progu krzyczymy z Johnem aby nie strzelali (szkoda naboi) my tylko do Arua chcemy się dostać.
Głupio
tak wrzeszczeć w ciemność. Nikogo nie widać. W oddali pokrzykują
jakieś zwierzątka. Jakiś Czesio obserwuje nas przez lunetkę zakończoną
jakimś żelastwem.
Żenada
Wydzieramy się z parę minut do ciemnego
buszu iż my lekarze , antropolodzy (do tej pory udawał nam się ten
bajer, liczymy iż teraz też przejdzie).
Busz na nas patrzy wydając swoje odgłosy.
Oprócz buszu cisza. Czesio-snajper siedzi cichutko.
Mówimy naszemu Czesiowi aby powoli ruszał.
Czesio jakby troszeczkę wyblakły powoli startuje.
Nic się nie dzieje.
Po kilkudziesięciu metrach przyspieszamy.
Udało się?
Życie jest piękne.
Ujechawszy parę kilometrów stoimy. Chłodnica
Nic nie mówiąc pomagamy naszemu Czesiowi.
Nikt się nie odzywa
Dojeżdżamy do przedmieść Arua. Autko się pieprzy w jakieś wiosce.
Pomagają nam tutejsi Czesie.
Z wioski zabieramy młodą Czesiową z chorym niemowlakiem do miasta.
Opowiada nam o bandach partyzantów grasujących wokół miasta.
Nic nie mówimy
Po naprawdę ciekawym dniu dojeżdzamy do Arua.
Dochodzi północ.
Odstawiamy Czesiową do pobliskiego szpitala, szukamy jakiejś malarycznej norki w której można by się odstresować.
Znajdujemy.
W ciszy nocy ryczy agregat - może będzie dobrze i napijemy się cosik zimnego
Czy było zimne - nie pamiętam, ale emocje troszeczkę leczyliśmy
Życie jest piękne!!!
Rano rekonesans po Arua
Pierwsze kroki kierujemy na targowisko.
Targ dopiero co budzi się do życia.
Czesie
śpią bezpośrednio na swoich towarach, poprzykrywani plandekami,
kartonami. Raniutko zdejmują tylko przykrycie i już są w pracy
Wszechobecne "japonki
Ten kto to wynalazł powinien dostać nobla, a na pewno został muli miliarderem.
Zaraz po coca-coli wszechobecny produkt na całym świecie
Niby japonki to Japonia...
Absolutnie.
Bliżej im właśnie do Afryki.
Pierwsze japonki (prawdopodobnie) odkryte zostały 4 tysiące lat przed Jezusem - w.... Egipcie
A
że nazwa japonki... - zostały przywiezione przez żołnierzy
amerykańskich po drugiej wojnie światowej właśnie z Japonii - stąd
prawdopodobnie ta nazwa.
W Egipcie robiono je z papirusu i liści ( najwcześniejsze znalezisko to 1500 lat przed...) mamy je za to na malowidłach.
W
Afryce, Masaje robili je z wysuszonej skóry. W Indiach z drewna. W
Japonii, Chinach ze słomy ryżowej. W Ameryce Południowej z agawy
robiono sznurek i pleciono w sandałki (jak się tam dostały?)
Zastanawiamy się czy nie jechać do Gulu autobusem.
Nasz Czesio zapewnia iż samochód będzie git - jakoś mu nie wierzymy
Autobusy:
Jak jest jakiś przystanek to dla Czesiów z okolicznej (i nie tylko) wioski - święto i okazja do zarobienia kasy.
Kasawa, orzeszki, pieczone "szaszłyki", jajka, kury (żywe), wszelkiego rodzaju "pamiątki" zabawki itp.
Odpuszczamy jednak tym razem autobus.
Zostawiając Czesia-szofera samego w Arua było by nie tak.
Nasz
Czesio tak samo przerażony jest drogą powrotną jak i my, no może nam
to już powoli zwisa i każdą sytuację traktujemy jako dodatkową atrakcję
(jedynie nadmiaru atrakcji wątroba może nie zdzierżyć).
Po "sutym" śniadanku
i Waragi dla dodania animuszy - jedziemy
Widoczki standardowe
W południe przejeżdżając obok Nilu postanawiamy się odświeżyć.
Okazuje się iż miejsce to miejscowa łaźnia z pralnią
Droga ekspresowa
Jak się okazało autko zostało naprawione (chyba).
Przymusowych postoi nie odnotowano.
Tylko dobrowolne
Po drodze znajdujemy w miarę przyzwoity (jak do tej pory i na warunki ugandyjskie) nocleg
Przez trzy godzinki załączają nam agregat.
Ładujemy się.
Dobrze jest.
Następnego dnia jesteśmy w Gulu
Fajną wycieczką odbyliśmy.
W pobliskim barze nie wierzą nam gdzie byliśmy, po zobaczeniu zdjęć pijemy za darmo.
Wypas
Gulu
Wszystko co dobre (i nie tylko) kończy się.
Organizujemy bileciki do Kampali
Archiwum bloga
-
▼
2012
(12)
-
▼
grudnia
(10)
- cz.10 Uganda + Sudan Południowy
- cz.9 Uganda + Sudan Południowy
- cz.8 Uganda + Sudan Południowy
- cz.7 Uganda + Sudan Południowy
- cz.6 Uganda + Sudan Południowy
- cz.5 Uganda + Sudan Południowy
- cz.4 Uganda + Sudan Południowy
- cz.3 Uganda + Sudan Południowy
- cz.2 Uganda + Sudan Południowy
- cz.1 Uganda + Sudan Południowy
-
▼
grudnia
(10)
-
►
2011
(4)
- ► października (4)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz