Przyszedł czas na czarny ląd.
Jedziemy do Afryki
Na początku jest nas czterech, po krótkim czasie zostaje trzech, w efekcie końcowym jedziemy w dwóch
We dwóch do miejsc nie całkiem spokojnych no ale jeżeli powiedziało się A...
Trzeba zaznaczyć, przed wyjazdem nigdy, NIGDY NIE BYŁEM Rasistą
Aby było taniej jedziemy do Wiednia i z Wiednia lecimy liniami Turkish Airlines do Istambułu
Z Turcji do Kigali (stolicy Rwandy) a stamtąd już króciutko do Kampali w Ugandzie.
Z uwagi na to iż człowiek nie jest stworzony do latania - MASAKRA (dużo tego latania, trzeba się mocno "znieczulić").
Znieczulamy się skutecznie i lecimy...
Postaram się przedstawić Afrykę taką jaką jest.
Oprócz
Discovery i Animal Planet zazwyczaj jest ona przedstawiana przez
pryzmat b. dobrego hotelu (min. Kenia, Zanzibar) wspaniale
zorganizowanego safari, i ogromu murzynów chętnych do pomocy i
usługujących na każdym kroku (za parę $)
Nic bardziej mylnego.
Zaczynam
Lecimy czyt. nudy:
nudy
nudy...
no ale od początku
Wylot mamy z Wiednia o 14.20
Po odprawie idziemy na piwko, no dwa (góra trzy)
Po krótkim locie 16.20 jesteśmy w Istambule (to już drugi raz w tym roku )
W Istambule lotnisko fatalne (ten kto będzie pierwszy raz - masakra) - zero opisów trzeba się pytać.
Misterny plan zakupu znieczulacza (mam od groma lirów) bierze w łeb (pięknie się zaczyna ).
W
Istambule Teoretycznie mamy dwie godzinki czasu, lecz po znalezieniu
odpowiedniej bramki cudów nam nie zostaje. Aby się odprawić też
masakryczna kolejka
W efekcie finalnym zostaje nam 15 minut - wypijamy na szybko Efeza
Lecimy do Kigali
Lot o 17.40 (czasu lokalnego)
Nudy
Nudy
Nic się nie dzieje (jak to panie na ryb... twuuu w samolocie)
Oglądamy filmy, gramy w durne gry
Jest kilkanaście ciekawszych momentów
Ale ogólnie nudy
O 2.00 w nocy jesteśmy w Rwandzie,
a po godzinie 3.00 (czasu lokalnego) w Entebe
Nareszcie
Na lotnisku wymieniamy kasiurkę 1$/2,5 tyś szylingów ugandyjskich
Znajdujemy taksówkę (a raczej ona znajduje nas i jedziemy na Namirebe Road do hoteliku (najlepszego w całej naszej wędrówce)
O 5.00 jesteśmy w hotelu
2 piwka na balkonie i idziemy spać (przedtem focimy jeszcze budzące się marabuty)
No i koniki próbujące nas atakować
(koniki w efekcie finalnym zostaną zjedzone, ale to później)
Śpimy
Moja adrenalina budzi mnie po 2-ch godzinkach
Jony śpi więc biorę aparat i idę na "miasto" zdobywać stolicę Ugandy
Widok naszego hoteliku
"ochrony"
A jest co ochraniać
Hotelik ogrodzony wysokim płotem.
24 godzinna ochrona ( W Kampali
modne jest wyjście z chatki z młotkiem na długim trzonku, oczywiście
wychodzą tak poniektórzy Cześki. Można od takiego Czesia załapać się na
strzał tym młoteczkiem. Fajnie)
Ulica obok naszego hoteliku
Idę dalej utrwalając otaczające mnie widoczki.
Aparat "gore"
Troszkę już widziałem ale Afryka jest całkiem inna. W Azji też ludzie mnie zaczepiali, pozdrawiali, itp ale tutaj - masakra
Wszyscy witają się słowami "jak się masz" i nie jest to zaczątek rozmowy, zaczepienie białego muzungu.
Gdzie
indziej dzień dobry, cześć itp a tutaj "jak się masz" Na początku
myslałem iż to tylko w stosunku do mnie jako muzungu Tutaj wszyscy się
tak witają między sobą
No dobra
How are you
Ten motorek to Boda-boda ichniejsza taksówka. Wspaniała sprawa na miejscowe korki. Tanio, szybko, nie zawsze wygodnie.
Na
Boda-boda Cześki przewożą wszystko - dosłownie, kury, kozy, Krowę,
paletę bananów, układ wydechowy z autobusa (8-10 metrów) WSZYSTKO
Niestety dużo zdjęć które chciałem zrobić nie zrobiłem
??? - zabronione
W Kampali może nie tak bardzo (aczkolwiek było parę incydentów - ale to później) za to na północy kraju i w Sudanie P. - MASAKRA
Kampala tak mnie fascynuje fotograficznie (i nie tylko) iż szok.
Po miesiącu jak wróciliśmy z północy to nawet mi się nie chciało aparatu wyciągać
Spacer po Kampali był wtedy jak wypad do Wiednia - nic ciekawego
Restauracyjka
Jak ją zobaczyłem robię odwrót do hotelu obudzić Johna
Ciężko, bo ciężko ale wstał
Przekonałem go iż trza iść na śniadanie
Jedząc śniadanie, obmyślamy plan dnia.
Idziemy dziś szukać ambasady Sudanu, trzeba załatwić wizę.
Aby
w Europie załatwić wizę do Sudanu Południowego (tylko w Brukseli lub
Londynie) trzeba mieć zaproszenie, mnogo formularzy, pierdoły itp., oraz
najważniejsze list rekomendacyjny, list ten ponoć można załatwić tylko w
jakimś biurze łącznikowym z siedzibą w Afryce.
Bezsens
Idziemy na żywioł. Jak nie dostaniemy wizy to...
Siedzimy przy drugim śniadaniu i naraz niespodzianka
Pora deszczowa teoretycznie miał się już skończyć.
Niestety.
przez
15 minut z nieba leje się rzeka wody, po 15 minutach przykręcają zawór i
woda z lekka kapie aż do popołudnia (raz mocniej, raz mniej)
Nie przeszkadza nam to zbytnio, no ale...
Jak z nieba leci wodospad szukamy schronienia gdzie by był jak najzimniejszy Nile specjal, względnie Bell, Tusker.
Tutaj raczej nie odwodnimy się.
Poniżej
bar szybkiej obsługi można wciągnąć matoke (gotowane zielone banany) z
wołowinką, ewentualnie placek ala chapati z powyższymi składnikami
Fast food z rybkami
Przeważają tilapie
Fast foodów od groma
Dochodzimy do centrum
ciekawe co by powiedział nasz nadzór budowlany:
Te duże budynki (trzy - cztero piętrowe) to centra handlowe
Są to ogromne hale z boksami bez drzwi, okien (oczywiście poręczy na schodach).
Na podłodze Cześki wystawiają swoje towaru a w nocy na towarach swoich śpią.
Miejsce które wynajmują jest ich domem
Zdjęć ze środka nie mam gdyż tam przejść za bardzo się nie dało a co dopiero robić zdjęcia.
Ciągle dookoła nas była chmara Cześków.
Wszyscy
pytali się "jak się mamy", część chciała nam coś sprzedać, część
chciała abyśmy im coś podarowali, część chciała nas okraść.
Fajnie
Jak to w stolicy, w centrum.
Każde miejsce solidnie zagospodarowane
Poniżej dworzec Busików (matatu)
Matatu jeżdżą wszędzie.
Do każdej wioski, po każdej ulicy
Zatrzymują się na żądanie
W
matatu jedzie kierowca i naganiacz, który cały czas jest wychylony
przez rozbitą szybę i nawołuje, wciąga, upycha ludzi do środka
Wesoło i za grosze
Ale i cieplutko
Dochodzi południe
Czas na obiad
ak się okazało w czasie w którym byliśmy jest sezon na szarańcze.
Lud wybrany się zajadał, jemy i my.
Hmmmm.
Powiem tak, jadłem to już w Azji, - nie zasmakowało mi, smakiem
przypominało łupiny palonego słonecznika (powód - chitynowe części
robaczków).
W Afryce miłe zdziwienie? Cześki odrywają (oczywiście jeszcze żyjącym) nóżki, skrzydełka i sprzedają same tułowia koników
Pycha!?!?
Jedzą to na różne sposoby.
Na żywca (bez przypraw, z przyprawami - czerwoną chili i jakąś zieloną), oraz smażone na oleju.
Decydują się na drugą odmianę
Szczerze nie najadłem się.
Chodząc po targu, mamy problemy z fotami - zabraniają nam fotografować, straszą policją???
Wpadam na "genialny" pomysł.
Trzeba się skumplować z jakimś lokalnym bandziorem - będzie łatwiej.
Pomysł okazuje się...
Spotkać bandziorka przychodzi mi z zadziwiającą łatwością
Jak się okazuję nasz Czesio okazuję się bardzo wpływowym człowiekiem.
Połowa dzielnicy płaci mu haracz (to jego wersja), więc możemy śmiało focić
Większość dziewczyn pracujących na targowisku to jego siostry, także nie ma problema.
Co chwila zatrzymuję nas jakiś Czesio chcący rozwalić nam aparat, po króciutkiej perswazji "naszego" bodyguard'a, idziemy dalej
Te zamrażarki robią tutaj jako skrzynki na towar
Brak prądu
Troszkę mina nam rzednie.
Czesio prowadzi nas w slamsy gdzie prawdopodobnie biały muzungu jeszcze nie dotarł.
Johny
po raz setny mówi abyśmy odpuścili i zgubili naszego Cześka, bo to
dopiero początek a zapowiada się już na widowiskowy koniec
Zgubić Czesie na jego terenie, ha,ha,ha
Johny to wulkan humoru
Mówię Czesiowi iż popołudnie i przekąska w postaci szarańczy tylko wzmogła nasze apetyty
Nie ma problema
Czesio mówi iż jest właścicielem najlepszej restauracji w Kampali ( hura ) cieszymy się jak diabli
Czesio prowadzi nas do nory malarycznej w której nawet nie wiedzą iż istnieją biali dwunożni muzungu)
No może z opowiadań
Chowamy aparaty do plecaka, nie kusimy losu
Po dojściu na miejsce robi się naprawdę gorąco.
Mówię iż to chyba z powodu upału odechciało nam się jeść, w sumie te koniki to bardzo zapychająca przekąska.
Czesio przynosi po "kotlecie" - oczywiście i dla siebie i swoich braci.
grzecznie płacimy
Czesio
mówi iż równi z nas chłopaki, proponuje wspólne zdjęcie, oczywiście
uśmiechamy się bo jak to też w rodzinnym albumie kijowo wyjść
Czesio zamawia kolejnego "kotleta".
Po pierwszym już jest "najedzony" aleeee...
Proponuje nam bardzo dobry towar, świeżynka - HASZ,
mówię mu iż by się nie wygłupiał i wyciągnął kokę - i tu go mam, prawie co się skończyła
Echhhhhh
Czesio obiecuje załatwić na wieczór, obiecuje nam mega wypasioną imprę z jego siostrami i tony białego raju
Umawiamy się na 19.
Czesio nie umie zejść z nami ze schodów, "przejadł" się kotletami
Za obstawę daje nam swego brata
Po 10 minutach brat nas zostawia - jesteśmy w "cywilizacji"
Żyjemy
Odwodnienie organizmu - odwodnieniem ale idziemy coś wciągnąć, znaczy się jakieś ciało stałe przyjąć
Matoke, sosik i koziołek
Jedząc obserwujemy toczące się życie wielkiego miasta
Krążąc po Kampali gubimy się (najlepszy i wypróbowany sposób na poznanie
danego zakątka w którym się aktualnie znajdujemy - pod warunkiem iż
wiemy gdzie mieszkamy - mamy adres noclegowni)
Szwendamy się po stolicy zaglądając do różnistych miejsc.
Oczywiście cały czas szukając ambasady - nie ma ciśnienia, mamy dużo czasu. Czujemy iż ambasada jest już blisko
Zapada zmierzch, postanawiamy przenieść się w "naszą" okolicę
Bierzemy boda-boda
W Ugandzie tak jak w krajach azjatyckich, również podchodzą bardzo liberalnie do przepisów ruchu drogowego.
Co innego patrzeć na to z boku( czyt. chodnika) coś innego uczestniczyć i grać pierwsze skrzypce
Wieczorkiem idziemy do pobliskiego baru.
Jest troszkę ekstremalnie, nie zabieramy aparatów.
Całą noc LEJE
Następny dzień na przemian słoneczko - deszczyk
Super
To oczywiście główne ulice stolicy
Postanawiamy kontynuować naszą wczorajszą wycieczkę od punktu zakończenia
Boda-boda
Kierunek ambasada Sudanu Południowego
Cześkowa chyba wie?
Kierujemy się na wytoczony przez nią kierunek (oczywiście błędny), ale nie ma ciśnienia
Wszędzie od groma policji, ochroniarzy, gości z broną palna każdej maści.
Przy
wejściu do każdego banku, kantoru, urzędu państwowo (to rozumiem), ale i
przy wejściach do dużych sklepów, barów restauracji każdy jest
kontrolowany czy nie wnosi broni.
Maja jakieś czujniki, detektory i prześwietlają.
Ja mam cały czas nóż w plecaku. Wchodzę wszędzie Chyba te ichniejsze detektory są popsute czy cuś
Policji i każdemu człowiekowi z bronią nie wolno robić zdjęć - OCZYWIŚCIE
W południe w strugach deszczu docieramy po licznych perypetiach pod ambasadę.
Pan konsul dziś nie ma czasu. Przyjmie nas jutro o 9.00.
Nazajutrz idziemy załatwiać wizę.
Szczegółowa rewizja (znajdują nawet mój nóż w plecaku), idziemy do konsula.
Wizę otrzymamy. HURAAA
Ale za trzy dni - porażka
Po króciutkich negocjacjach z sekretarką pana konsula okazuje się iż jest możliwość ekspresu.
Koszt wizy - 100$ + 25 ekspres HURAAA
Mamy papier do Sudanu Południowego
Szlajając się po Kampali, focąc, szukamy "dworca" -nie ma ciśnienia-
Chwila na kontakt ze światem - "kafejka" internetowa
Środek jednego z głównych skrzyżowań
Podobnych samochodów (może nie w tak dobrym stanie) będziemy widzieć setki. Oczywiście nie wolno robić im zdjęć
To tak gwoli odwodnienia
Pokrywy na studzienkach?
Co to jest pokrywa?
Iż tutaj jakoś nikt nie łamie nogi??
"Dawno" nie padało, sorki lało
Po co wykaszarki jak są maczety
Docieramy do "dworca"
Kupujemy bilet do bezpośrednio do Juby. Autobus ma odjechać o 22.00 (czas w Afryce, ło matko).
Mamy być godzinkę wcześniej bo niby jakaś odprawa???????????
Wracamy do hoteliku, zabieramy bagaże i żegnamy się z Czesiową - kierowniczką hotelu.
Fiona (znaczy się Czesiowa) prosi nas abyśmy dali spokój z Sudanem, bo rzekomo niebezpiecznie - dziwna kobieta jakaś.
O 20.00 jesteśmy na dworcu.
Ciemności egipskie (znaczy się afrykańskie). Dopada nas jakiś Czesio, mówi nam z uśmiechem iż będzie naszym tragażo-opiekunem.
Po załadowaniu mu naszych plecaków na plecki uśmiech mu znika z twarzy
Idziemy, mijając kilkadziesiąt autobusów i tłoczących się przed nimi Cześków.
Wszyscy są niezmiernie zdziwieni widząc muzungu??
Każdy pyta dokąd jedziemy, po usłyszeniu iż do Juby, są jeszcze bardziej zdziwieni.
Wszyscy muzungu wynajmują samochód i jadą w luksusowych warunkach
Porąbani te muzungu
Czesio prowadzi nas do "poczekalni", mówi iż nasz autobus odjedzie o 24.00.
Luzik, otwieramy bella.
O
22 podjeżdża rozlatujący się autobus "Kampala Coach", Czesie zaczynają
przynosić ogromne paczki, to pewnie do ciężarówki która pojedzie w
konwoju razem z naszym autobusem (domyślam się).
Paczek jest coraz więcej (gabarytowo przewyższają autobus), próbujemy jedna podnieść - nie dajemy rady.
Wszyscy czekamy co będzie dalej.
Czesie zaczynają ładować paczki do autobusa???? a gdzie nasz autobus?
Po 24 do autobusu mogą wejść pasażerowie???
Jest kierowca i 4 Czesiów którzy sprawdzają bilety?
Jeden z nich mówi iż to nie ten autobus???????????????
Bajka
Bierzemy plecaki i szukamy naszego.
Po 15 minutach udaje się nam znaleźć właściwy
Do
właściwego autobusu pakowane są jeszcze podobne paczki. Paczki zajmują
cały luk bagażowy, całe przejście w autobusie do wysokości siedziska, no
i są podoczepiane pod autobusem i z boków za pomocą sznurów,
sznureczków - masakra
W autobusie, bosko
Kury, koguty, kozy, w niektórych oknach pleksi, inne bez niczego - klima
O spaniu nie ma mowy
Około 1400 km przez Afrykę - Bajka
Oczywiście zakaz robienia zdjęć!!!
Autobus zatrzymuję się tylko wtedy gdy Czesio kierownik (kierowca) ma potrzebę.
Potrzeby kierownik nie ma więc się nie zatrzymujemy.
My dajemy radę, ale co na to Cześkowe jadące z nami??????
Do Gulu względnie super (niby asfalt) od Gulu już tylko droga przez busz
Archiwum bloga
-
▼
2012
(12)
-
▼
grudnia
(10)
- cz.10 Uganda + Sudan Południowy
- cz.9 Uganda + Sudan Południowy
- cz.8 Uganda + Sudan Południowy
- cz.7 Uganda + Sudan Południowy
- cz.6 Uganda + Sudan Południowy
- cz.5 Uganda + Sudan Południowy
- cz.4 Uganda + Sudan Południowy
- cz.3 Uganda + Sudan Południowy
- cz.2 Uganda + Sudan Południowy
- cz.1 Uganda + Sudan Południowy
-
▼
grudnia
(10)
-
►
2011
(4)
- ► października (4)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz