środa, 19 marca 2014

Etiopia cz.12


 Następnego ranka znów atak
Zdobywamy Harer

 

Pod murami można zakupić przepyszne bagietki
Spuścizna po włochach








Zaglądamy do różnych domostw, placyków
W jednym z nich zapraszają nas na kawę
Oczywiście korzystamy z zaproszenia




mieszkanko całkiem spoko - europejsko



W pokoju zastawiony kącik do zaparzenia buny (kawa)



Bunę przy się w dDżebenie (gliniane naczynie)



 Oczywiście ziarna Czesia pali na miejscu, następnie uciera w moździerzu i zaparza.

Zajefajny napój


Zwyczaj każe wypić zawsze trzy filiżanki kawy.
Pierwsza kawa - abol - skłania do rozmowy, rozgrzewa krew, otwiera duszę i serce
Druga kawa - tona - słabsza od poprzedniej (ale dalej mocna), Czesiowa nie dodaje nowej kawy (taka zalewajka) trzeba skupić się na jej smakowaniu i zadumać nad sprawami bieżącymi
Trzecia kawa -  baraka - jak nas opadną emocje po pierwszej kawie, gdy znuży nas kontemplacja po drugiej, przy trzeciej można po prostu odpocząć

Siedzimy rozmawiamy, fajnie
Naraz przychodzi do domu mama naszej Czesiowej-kawiarki.
Mama przychodzi z kościoła, ksiądz po mszy rozdaje (chyba wszystkim Czesią)  holy bread (święty chleb) (gotowany bób, kukurydza, i inne zboża), aby podzielili się w domu z bliskimi którzy do kościoła nie poszli
Czesiowa-Mama częstuje nas  po czym ewakuujemy się z domu




Szwendamy się dalej po mieście.
Trafiamy do muzeum





W gablotach kajdany w których białasy gnali  Czesiów do najbliższego portu





W południe trafiamy na placyk gdzie sprzedają mięsko
Zlatuje się tu dużo padlinożerców



Dostajemy z pobliskiego sklepiku trochę ochłapów.
można nakarmić sokoły z reki








Nie jest to może najmądrzejszy pomysł
Jeden z ptaszków szponami rozwala mi rękę
Fajnie

Idziemy dalej



Przy murach - starzy bywalcy, amatorzy khatu
No w końcu stolica khatu



 Trafiamy również do przydomowej palarni (fabryki) kawy
Po zakupie paczki można przyjrzeć się z bliska lini produkcyjnej












W miasteczku jest i nasz kościółek
Odwiedzamy go



 na przedmieściach charakterystyczne dla tego miasta - niebieskie samochody




 Obiadek w lokalnej knajpce




Przy obiadku poznajemy Czesia, który po krótkim wywiadzie (dowiaduje się iż jeszcze nie mieliśmy bliskiego kontaktu z lokalny ziołem) zaprasza nas do siebie

Oczywiście idziemy


Lądujemy w jakiejś szopie - zresztą bardzo przytulnej
Z Czesiem jest też i jego kumpel, który po minutce załatwia pokażmy worek zioła
Jesteśmy w raju???


Zapalamy sziszę
Oglądamy telewizor przy wyłączonej foni
Z magnetofonu na cały regulator reggae Marleya
BAJKA




Czy dobre??
Daje kopa??

Smakuje jakby listki brzozy, po kilku minutach drętwieją usta - taki dziwny smak
Trzeba przeżuwać młode pędy listków (nie połykać zaraz - jak najdłużej trzymać w policzkach)
Szału nie ma

Czesie mówią iż od czasu do czasu należy przegryźć świeżo palonymi orzeszkami i przepić wodą
Szału nie ma
 


 
































Po trzech godzinkach jeden z Czesi się resetuje
Więc chyba cuś w tym jest...









Widziałem, spróbowałem...
Raczej nie będę tego powtarzał.
Oprócz fajnej atmosfery, klimatu   nam białasom nie warto tego rzuć

Idziemy do naszego hoteliku, po drodze zakupujemy flaszkę  - i jest ok.


Opuszczamy Harare


Ofiary  khatu




Alarmy antywłamaniowe














Przejeżdżamy przez krainę wygasłych wulkanów


 Kratery wulkanów olbrzymie kaldery w których bardzo żyzna gleba pozwala na przeróżne hodowle








Niektóre  kaldery zalane są wodą
Już nad ich brzegiem buduje się luksusowe ośrodki





No i jesteśmy w Addis
Nocleg i ostatni spacer



















No i "wycieczka" dobiegła końca


Czas do domu

1 komentarz: