Jazda na dalekie południe - ciąg dalszy
Jedziemy w stronę Mizan Teferi.
Krajobraz zmienił się z pustynnego (buszowego) na bardziej zielony (dżunglowy?).
W sumie cały czas jesteśmy w górach.
Etiopia to "wysoki" kraj, jej stolica leży na wysokości 2400 m n.p.m. Aż trudno w to uwierzyć - AFRYKA...
Po drodze mijamy okoliczne wioski (miasteczka) z ich mieszkańcami - góralami abisyńskimi
W jakimś miasteczku zatrzymujemy się na obiadek w porządnej abisyńsko-góralskiej restauracji
Zamawiamy koźlątko. Do popicia oczywiście Buna
Przynoszą nam kilka tac. Nie jesteśmy fanami indżery, więc nasz Czesio-szofer załatwia nam ("prawie" świeże...) bułki.
Pychota.
Może to nie wygląda wspaniale i tak okazale jak z plackami szmatowymi (czyt. indżera), ale smakuje przednio.
Po sutym posiłku jedziemy dalej.
Oczywiście troszeczkę trzeba się odkazić (żeby nie było)
Sprawdzamy jeszcze koordynaty naszego celu i w drogę
Jedziemy, od czasu do czasu mijamy abisyńskie góralskie wioski
Szympansy przemieniają się w Gerezy
Fajnie
Gereza abisyńska spędza ponad połowę dnia odpoczywając, w pozostałych godzinach zdobywa pokarm
Gereza
wydaje charakterystyczny imponujący ryk zwykle wykonanywany przez
dorosłych dominujących samców. Ryki te zwykle mają miejsce w nocy lub o
świcie i pomagają utrzymać odstęp pomiędzy sąsiednimi grupami
Etiopia to królestwo kawy
Mijamy mnóstwo plantacji tych przepysznych ziarenek
Gospodarstwa kawowe (PGR-y) podzielone są na sektory
Poszczególne sektory obsługiwane są przez kolejne wioski.
Czesie zbierają ziarenka, suszą i oddają do swego PGR-u. Zarządcy utrzymują, dają jeść, edukują dzieci...
Cywilizacja
Zbieraniem kawy trudnią się całe rodziny
Świeżo zebrane ziarenka
A tak czarne (albo kolorowe) złoto rośnie
Wracając z pola Czesie zbierają drzewo na węgiel drzewny.
Nie ma bezproduktywnych kursów
Jedziemy, jedziemy
Znów nasze znajome
Mijając kolejną wioskę, zatrzymujemy się na obiadek
Ta oto niepozorna "restauracyjka", no i zapraszający nas Czesie-smakosze skusiły nas momentalnie
Zaplecze (zmywak) naszej restauracji
Nasze "zapasy" w zatrważającym tempie nieustannie się zmniejszają.
Trzeba oszczędzać
Zaczynamy wspierać etiopski rynek. Jak by to jeszcze schłodzone było - nie było by źle, no ale...
Na początku Czesio-kelner wspaniale nas obsługuje.
Po którymś razie stwierdza (my zresztą też) iż z takimi białasami wygodniejsza jest samoobsługa.
Afrykańskie lenistwo? czy nasz wzmożony apetyt?
Trudno powiedzieć.
Jemy.
Focimy.
Jemy.
Ach, jadło by się tak do wieczora, niestety trzeba ruszać.
Jedzonko nie skonsumowane karzemy zapakować i bierzemy na wynos.
Śpimy w Mizan Teferi.
Norka jak norka. Raniutko jedziemy dalej - nic specjalnego
Około godziny 15.00 jesteśmy w Dima
Oczywiście jako białasy (tutaj to już rzadki widok) wzbudzamy niemałą sensację.
Duże Czesie, jak to Czesie... Najbardziej wdzięcznym tematem fot są małe Czeski.
W Dimie znajduje się niezły "hotelik" lokujemy się.
Jest dobrze.
Po drodze zrobiliśmy zakupy także konsumujemy obiadzik
Zaplecze sanitarne naszej nory malarycznej na pewno kiedyś będzie niezłe.
Łazienki porobione, niestety o wodzie zapomnieli.
Woda z beczki
Nie jest źle.
Jest dobrze.
Na zapleczu naszego mieszkanka ogródek
W dole ogródka - zamiast wróbelków troszkę większe ptaszki
Mam nadzieję iż sępy nie zwęszyły naszych ciał i nie przyleciały specjalnie dla nas.
Po obiadku idziemy nad rzekę Akobo.
Tutaj widać ewolucję (teoria darwinowska się kłania).
Zaraz pod mostkiem kąpie, myje się, pierze, zmywa naczynia - całe miasteczko (wszyscy Czesie-Dima)
Poniżej biegu nurtu (w brudach z Czesi stojących powyżej) inni Czesie nabierają do picia (do swych żółtych baniaczków) wodę
W górze rzeki (tam gdzie najczyściej) pawiany spożywają w spokoju wodę
Kto tutaj stoi wyżej na drabinie ewolucyjnej???
Notabene my także pijemy przyniesioną wodę przez Cześków z rzeki.
Pycha.
Nad rzeką Akobo spotykamy pierwszych Czesiów Surma
Surma
idą kilka dni (niekiedy tydzień) do miasta aby sprzedać skóry swoich
zwierząt i zakupić najpotrzebniejsze rzeczy (lekarstwa (dla zwierząt
oczywiście), noże itp.)
Nie wiem kto jest bardziej ciekawszy kogo?
Czesie-Surma - białasów?
Białasy - Cześków
Integrujemy się. Mamy zadanie ułatwione gdyż Surma nie są na swoim terenie (w swojej wiosce).
-
no może na terenie swoim są, w przeszłości Czesie-Surma zostali
przymuszeni do podpisania (ha, oczywiście pisać nie umieją - mało kto , a
prawie nikt nie mówi po amharsku - czyli odcisnęli tylko swój palec
na dokumencie) papierów które odebrały im ich ziemie (oczywiście Czesie
nic za to nie dostali). Ziemie zostały wciągnięte do Parku Narodowego
Omo.
Na dzień dzisiejszy są nielegalnymi mieszkańcami swoich własnych ziem.
Nie
mają tak dobrze jak ich koledzy Mursi, którzy z uwagi na stosunkowy
łatwy dojazd białasów stanowią niezłą atrakcję folklorystyczną.
Idziemy na obiadek
Indżera z różnymi tefu
Ja skosztowawszy indżerę naszego Czesia-szofera zjadam jego i zamawiam jeszcze jedną indżerę z kitfo
Kitfo to półsurowe kozie mięso (praktycznie surowe - taki tatar)
Kroi się go w paski i drągiem rozbija na miazgę,.
Przyprawia.
Pycha.
Wszystkiemu przyglądają się nasze Czesie-kelnerki
Po obiadku deser
Surowe mięsko dało się we znaki.
Dzisiejsza noc była przesrana - dosłownie.
Masakra.
Ale kitfo dobre było. Mało białasów chce to jeść. Ciekawe doświadczenie...
Raniutko wstajemy skoro świt
"Hotelik" budzi się do życia.
Pod kuchnią dopiero co rozpalili w przygotowaniu na śniadanko
My nie czekamy.
Jemy swoje zapasy.
Ja niestety dzisiejszy dzionek pauzuję.
Tylko rozgazowana, cieplutka cocacola.
Super dziś nie będzie.
Jedziemy
Busz płonie dalej
Ptaszki szukają pieczystego
Po drodze mijamy jeszcze śpiących Czesiów-surma, śpieszących do miasta (lub z)
Przejeżdżamy
przez wiele rzek. Niestety prawie koniec pory suchej powoduje iż z
naprawdę pokaźnych rzek pozostają tylko strumyczki lub puste koryta
Na drodze pojawia się coraz więcej Czesi z plamienia Surma.
Prawie każdy z dorosłych (wojownik) Czesi nosi ze sobą karabin.
Przeważają kałasznikowy, ale są i takie które trudno zidentyfikować
Zaczyna być afrykańsko, ciekawie.
Nareszcie??!!!
Przekraczamy góry Dukunu (amharic).
Dojeżdżamy do Kibish. Wczesne popołudnie.
Siadamy w miasteczku w jakiejś jadłodajni
Czuję się fatalnie i tak też wyglądam
Mój organizm od wczorajszego wieczora nie nic przyjmuje.
Masakra.
Ale kitfo dobre było!
Jestem blady, pocę się niemożebnie, w dodatku co jakiś czas mój organizm chce wydalić wszystkie wnętrzności z mojej powłoki.
Siedzimy sobie. Próbuję wbić w siebie rozgazowaną cieplutką coca colę.
Ciężko wchodzi.
Nawet focić nie mam sił.
Johny przytargał skądś jakiś rozgotowany makaron, polany czerwono-brunatną bryją. Nazywa to spaghetti.
Prawdopodobnie w innych okolicznościach przyrody bym to wciągnął, lecz dziś odrzuciło mnie na sam widok.
Nie wytrzymuję.
Idę
, próbuje iść na boczek. Niestety, Za jadłodajnią w której się
zainstalowaliśmy nie można zrobić tego co mój organizm uważa za
niezbędny w tej chwili. Dookoła siedzi mnóstwo Czesi. Mnóstwo. Jak
później się okazało szykują strategiczny plan - ponoć trwa wojna
Czesi-Surma z Czesiami-Bumi.
Chyba zemdleję.
Mój widok wzbudza
litość w jakiejś małej rezolutnej dziewczynce. Malutka Czesia nie mówiąc
ani słowa (ja też zresztą nie potrafię w tej chwili nic mówić, ba
poruszanie również mam ograniczone), bierze mnie za ręce i dokądś
prowadzi.
Nie dbam o to, wszystko mi jedno. Idziemy poprzez wioskę -
miasteczko (z drogi tam niewiele pamiętam). Droga wydaje się
wiecznością.
Wreszcie dochodzimy do przybytku rozkoszy królów
(aczkolwiek smród tutaj panujący powalić mógłby słonia). Ale ja twardy
jestem (no może teraz troszkę rzadki), wytrzymuję, ha nawet spędzam tam
jakiś czas.
Moim poczynaniom w przybytku przygląda się pokaźny tłumek
Czesiów, głośno komentujący moje zmagania z kitfu, które niestety
opuszcza moje ciało
Ale kitfo dobre było!
"Moja" mała Czesia przynosi mi kanister wody koloru kawa z mlekiem.
Bajka.
Biorę prysznic.
Jestem jak nowo narodzony
Żyję
Trzymając
za rączkę mojej wybawicielki wracam do kumpli. Rozglądając się teraz
żałuję iż nie mam aparatu. W miejscu do którego dotarłem, normalnie
funkcjonujący białas nie dochodzi. Jesteśmy na obrzeżach miasteczka.
Szkoda byłyby fajne fotki
W jadłodajni kumple chcieli już organizować akcję poszukiwawczą, nie było mnie prawie godzinkę.
Ale czuję iż zaczynam żyć na nowo.
Moja wybawczyni dostaje kilka bransoletek - cieszy się jak diabli.
Robię fotki wokół jadłodajni
Jesteśmy w Kibish
Trzeba tutaj zakotwiczyć - niedaleko fajna wioska ludu Surma
Problem rozwiązuje się sam (a nawet troszkę nas przerasta).
Jesteśmy leniwi i wymyślamy aby do wioski dojechać naszym nissanem. Przekraczając rzekę Goderi - zakopujemy się w niej.
Wysiada nam reduktor. Nasz nissanek przestaje być napędzana na cztery łapy. No to może być problem.
Awaria wydaję się poważniejsza, mamy problemy z wyciągnięciem naszego pojazdu.
Poznany
nad rzeczką Czesio stwierdza iż wieczorkiem nad rzekę przyjdzie
większość Czesi-Surma aby się malować, postanawiamy rozbić się
niedaleko, jak Czesię przyjdą mogą być ciekawe foty a i pomogą wyciągnąć
nasz samochodzik.
Rozbijamy się
Czuję się fatalnie.
Wyłączam się na pół godzinki
Po regeneracji z dna plecaka wygrzebuję buteleczkę niestety już ostatniego naszego krajowego lekarstwa
Parę kropel passporta stawia mnie na nogi
Nad rzeczkę przychodzą pierwsze Cześki.
Super widok.
Każdy z wojowników Suri posiada jakąś broń (przeważają kałasznikowy ale i jakieś zabytki też widać są w modzie).
Czesie-Surma są bardzo nieufni. Niestety nie pozwalają się fotografować.
Jak nie widzą (cały czas stoją z boku i patrzą) to troszkę trzaskamy
Młode Czesie jak zwykle żenić się chcą.
Staje się to już troszkę nudnawe, no ale dla dobra nauki, fot, trzeba się poświęcić...
Czeski rozbijają nad rzeką kamienie, robiąc z nich papkę malują się w różnorodne wzorki.
Czesie
Surma w młodym wieku mają usunięte dolne zęby i ich dolne wargi zostają
przebita, potem rozciągane tak aby umożliwić włożenie glinianych
krążków.
Niektóre kobiety mają rozciągnięte wargi, tak iż mogą przełożyć sobie je za głowę
Dlaczego tak robią???
Do dnia dzisiejszego nikt naprawdę tego nie wie.
Jedni twierdzą iż Czesie robią tak do upiększania się (aby jakiś wojownik zechciał je poślubić).
Drudzy dywagują iż w przeszłości Czesie robiły tak aby się oszpecić i wtedy miały luzik z handlarzami niewolników.
Jak jest naprawdę?
Czesie pomagają nam wypchać samochód z pułapki.
Hura, możemy dalej jeździć (co prawda nieco oszczędnie - tutaj paliwa nie zakupimy)
W "miasteczku" dowiadujemy się iż właśnie trwa wojna pomiędzy plemieniem Surma i Buni.
Szkoda - przez front nie przebijemy się. Nie będzie zdjęć Cześków Bumi, szkoda.
W Kibish wszystkie Czesie dziwią się iż jesteśmy tutaj sami.
Gdzie nasza obstawa? Wojsko?
Wszyscy twierdzą iż tutaj niebezpiecznie dla białasów.
Wpadamy na genialny pomysł. Postanawiamy załatwić sobie ubezpieczenie.
Wynajmujemy dwóch Cześków z bronią aby na czas pozostania w tym rejonie bronili nas dzielnie.
Zabieramy ich do nas ku namiotom, dla przełamania lodów wlewam im parę kropelek naszego lekarstwa.
To był błąd.
Jeden z Cześków pada zaraz nieprzytomny (czyt. narąbany jak meserszmit).
Przedawkowałem z lekarstwem (było to dosłownie parę kropelek).
Nic to. Zaciągamy go w krzaki. Niech odpoczywa.
Robimy sobie słit focie
Zbliża się wieczór.
Wymyślamy polowanie w pobliskiej rzeczce.
Z
nowo poznaną przyjazną rodzinką Cześków-Surma załatwiamy by pilnowali
nam samochodu, namiotów, no i relaksującego się w krzaczkach naszego
Cześka-Bodyguarda.
Mamy obawy. Rodzinka jest bardziej zainteresowana
przeglądaniem się swoim facjatą niż pilnowaniem aby inni Czesie-Surma
nie wynieśli naszego dobytku.
No nie wiem czy dobrze robimy. Zostawiając ich samych z naszym lekarstwem no ale jakby co mamy ich podobizny na zdjęciu.
Znajdziemy ich - jakby co
Bierzemy broń naszego leżakowicza i idziemy na ryby.
Nasz Czesio-szofer mówi iż poradzi, dlatego bierze kałacha
Po
drodze dołącza do naszej wesołej grupki Czesio-Surma-Ucywilizowany,
syn wodza, uczęszczał do szkółki w Gambeli. Twierdzi iż będzie naszym
przewodnikiem. Przyda się ktoś kto troszkę bardziej niż my szprecha po
"Surmijsku", bierzemy go.
Niestety, połów się nie udaje, ale spacerek przedni.
Po przyjściu, wszystko na swoich miejscach.
Namioty stoją, Nissanek stoi, Czesiek-Bodyguard w krzaczkach nieprzytomny.
Obdarowujemy naszą rodzinkę Czesi-stróży bransoletkami, mydełkiem.
W przypływie emocji Czesie proponują nam śniadanko w ich wiosce - przyjmujemy zaproszenie.
Do zobaczenia jutro. Cześkowa rodzina znika w ciemnościach.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz