Cała noc nie przespana, calutki czas słychać strzały z broni (raz dalsze, raz bliższe).
Nasz
Czesio-Bodyguard z kilka razy dość ostro polemizował z jakimiś innymi
Cześkami którzy usilnie chcieli dostać się do naszego "obozu".
Parę razy słyszałem przeładowanie karabinu naszego Cześka.
Fajnie!
Przed piątą - jeszcze ciemno - wychodzę z namiotu.
Czesio który nas pilnował mówi iż noc nad podziw spokojna była, lajcik, ciekawe jak jest kiedy coś się dzieje??
Jesteśmy
zaproszeni do wioski Surma na śniadanko, Trzeba się pośpieszyć mamy
parę kilosów do przejścia - niestety autem nie przejedziemy przez rzekę.
Johny twierdzi abyśmy przed śniadaniem posilili się nieco (zwariował, idzie w gości i wpieprza jakąś puchę - nietaktowne).
Drugi
z Cześków-Bodyguardów dalej nieprzytomny śpi w krzaczkach, nawet kilka
czułych kopniaków nie budzą człowieka (chyba nasze lekarstwa co nieco za
silne były).
Do wioski musimy na bank iść z bronią i to nie jedną. W
wiosce w każdej chatce jest broń (każdy z dorosłych, poważanych Czesi
ją nosi). Jak przyjdziemy bez broni mogą nas traktować troszkę
niepoważnie.
Nic to zabieram karabin od leżakującego Czesia-Bodyguarda i idziemy
Po około dwóch godzinkach dochodzimy do wioski
Wioska
położona jest na wzgórzu. Wódz wita nas i zaraz opieprza dlaczego tak
późno. Wszyscy faceci już dawno wyszli na polowanie, część z bydłem na
wypas. Może i dobrze mniej Cześków-Surma równa się mniejszą okazją do
bójki no i może więcej zdjęć zrobimy?
Wodzu pyta czy głodni jesteśmy?
Ba, ja jak wilk mówię.
Potrząsa głową i prowadzi nas do zagrody z krówkami które jeszcze zostały w wiosce.
No zapewne zupka mleczna myślę.
Jeden z Cześków przynosi łuk.
Macza strzałę w gównie - to dla dezynfekcji - mówi.
Oczywiście, potakuję, higiena przede wszystkim
Dwóch Czesi łapie krówkę,
wodzu przymierza się i zdezynfekowaną strzałą - bach
Tykwa napełnia się naszym śniadankiem.
Krówka słabnie, oczka stają się mgliste.
Wodzy stwierdza iż dość.
Zamyka ranę palcem umaczanym w gównie (higiena przede wszystkim), dmucha na ranę, parę razy splunie.
No i gut.
Krówka powolnym krokiem odchodzi do swych sióstr.
Wodzu podaje mi śniadanko.
YYyyy
Johny dusi się ze śmiechu, smacznego.
Co
prawda był to mój pomysł z tym śniadaniem, zawsze staram się posmakować
kuchni gospodarza u którego jestem, ale wspominając przesrany poprzedni
dzionek grzecznie odmawiam
Moi bogowie nie pozwalają na spożywanie krwi o tak wczesnej porze dodaję.
O.k.
Wodzu rozumie to i szanuje.
Śniadanko to dostaje jego pierwsza żonka (która w podzięce dzieli się później ze mną swoim dekielkiem)
nów nam się udało z tum śniadankiem. Strzał w 10.
Wizyta w wiosce przybliża nam żywot nieskażonego cywilizacją życia Czesiów -Surma.
Najpierw troszkę nieufni, po jakimś czasie Czesie przyzwyczajają się do naszych obiektywów
Jest wczesny ranek, Mamy-Surma budzą swe dzieci, ubierają je (czyt. malują)
Dziewczyny na widok białasów też chcą paradnie wyglądać
Przygotowują posiłek
Moja znajoma z wczorajszego dnia pozwala mi zaglądnąć do jej domku
Jako
że Surm to w przewadze lud pasterski, żyją razem z krowami, na
stosunkowo małej przestrzeni także ich chatki wyglądają nieco inaczej.
Chata, jej dach, pokryta jest dachówką z suchych gałęzi zmieszanych z ziemią i odchodami.
Gałęzie
sięgają do samego dołu tworząc cosik na kształt przeszkody, przez
krówkę nie do sforsowania (po prostu ostre są i ranią nieproszonego
intruza).
Wchodząc do chaty wchodzimy jakby do przedsionka
(wykonanego właśnie z tych "dachówek"), trzeba obejść całą chatkę i
dopiero wtedy jest główne wejście.
Oczywiście wszystko to ja muszę pokonywać na czworakach.
W chatce, jak to w domku.
Piec, kuchnia, sypialnia...
No i ciemno jak w d......
Rozdaję baloniki
Małe Czesie są wniebowzięte
Zero komercji, tandety turystycznej, zero pozowania do zdjęcia.
BAJKA
Oni tak sobie żyją i kropka.
Wioska malutka, kilka chatek.
Jedni dopiero co się budzą (tutaj
Czesia śpi przed chatką (jeszcze nie ma 8.00, a już prawie 40 stopni),
cieplutko jej jest - śpi na skórze z krówki, kocem też jest przykryta -
ale to osłona przed muchami by jej zbytnio nie przeszkadzały)
Jedna Czesia-Mamma demonstruje mi technologię montażu jej dekielka
Niektóre "ozdoby" przyjmują imponujące kształty
Łażę
po wiosce, focę, Czesie-Surma (przynajmniej dla nas) są niezwykle
gościnni, co chwila częstują nas jakąś papką z kukurydzy zmieszaną z
miodem (jak tu nie odmówić?) """PYCHA""" jest super.
Od jednej z Czesiek postanawiam zdobyć gliniany krążek.
Po
krótkiej negocjacji - ma mnóstwo paciorków na głowie więc stwierdzam iż
"moja" Czesia jest zakupoholiczką - dodatkowe kamyczki na pewno ją
skuszą (parę bransoletek, mydełko), transakcja dochodzi do skutku
Z właścicielką następnej również negocjacje przychodzą łatwo
Małe Czesie pierwszy raz widzą białasów.
Te co już co nieco kumają, są "troszeczkę" zdziwione na nasz widok. Utrzymują dystans
Czesie mają przepiękne skaryfikacje, Johny postanawia sobie takowe wydziarać, niestety (albo stety) Czesie odmawiają
Czas mija szybko
Po południu opuszczamy wioskę
Schodzimy z wzgórza
Mijamy pasieki
W tych zawieszonych (uplecionych z gałązek) "ulach" Czesie hodują pszczółki
Z wioski kierujemy swe kroki do jadłodajni.
Wciągamy tradycyjne spaghetti - oczywiście z indżerą (tylko to tutaj mają, ale lepsze od "czerniny").
W makaronie zamiast sosu bolońskiego - sos indżerowy (rozdrobniona indżera namaczana ostrymi przyprawami)
Widoczki z naszej restauracyji
W "miasteczku" dostajemy cynk o obrzędzie skaryfikacyjnym rozgrywającym się nieopodal.
Haa, mało ludzi (moich znajomych) to widziało (a praktycznie nikt z nich). Nie może nas tam zabraknąć
Johny będzie miał możliwość wydziarania się.
Może być ciekawie...
Po obiadku idziemy z naszym informatorem.
Kierunek rzeka
Po około godzince dochodzimy do krzaczków (nieopodal następnej wioski) gdzie trzech Cześków w swoistej intymnej atmosferze postanowiło zrobić sobie następne już z kolei blizny aby zyskać szacunek w oczach współplemieńców.
Niestety dwóch białasów wpieprzyło się im w swego rodzaju swoisty obrzęd.
Kiedyś na filmie widziałem jak wykonują skaryfikacje w wiosce u Nuerów.
Był to pokaz że ho, ho.
Cała wioska się zebrała, a szefo wioski dziarał obranego Czesia. Dziarą towarzyszyły w oddali śpiewy, tańce kolegów.
Jak to powiedział klasyk - telewizja kłamie.
No może niekiedy przekoloryzuje pewne fakty.
Skaryfikacje wykonuje się impulsowo. Jest to moment. Czesio postanawia się wydziarać to się tnie.
Nie jest to obrzęd z jakąś poważną otoczką kulturalną, ani szczególne wydarzenie by mogła uczestniczyć w tym cała wioska
... no chyba iż robi się to dla turysty, wtedy dziaranią towarzyszą rozmaite pokazy, szopki, przyśpiewki miejscowego koła gospodyń.
Oczywiście, jakbyśmy pogadali z wodzem, odpowiednio to poparli suwenirami to "obrzęd" skaryfikacji by nam urządził w wiosce.
Pewnie z różnistymi pokazami tańców nieźle by to wyglądało.
Jeszcze jak bym był fanem kamery na 100% filmik byłby nie lada hitem, ale czy o to chodzi?
Zdecydowanie wolę naturszczyków.
Wracając do moich skaryfikacji.
Cześki siedza sobie nad rzeczką, jeden z nich dzierży żyletkę (notabene żyletki to dobry element przetargowy).
Czesio odłamuje gałązkę z pobliskiego krzaczku akacji
Kolec z akacji wbija w skórę, podważa skórę i żyletką ją nacina
Normalka
Czesio zrywa listek z jakiejś roślinki - przeciera ranę dziaranemu, następnie spluwa i listek przykleja do rany.
Higiena przede wszystkim
Jedna z setki blizn gotowa, jak po paru dniach się podgoi to czas na kolejną.
Czy jest szansa na zakażenie?
Cześki mówią iż nikła, listki mają jakieś cuś w sobie iż z skutecznością chronią rankę.
Mimo zapewnień o 100% bezpieczeństwie, moich przekonywaniach iż w razie czego nie zostawię Johna na obcej ziemi, John nie decyduje się na dziary.
Szkoda.
To by były zdjęcia...
Czas opuszczać Czesi Surma.
Jedziemy.
Umówiliśmy się z znajomymi,
którym załatwiliśmy hotele, oraz przejazd w Sodo. Niestety dwa dzionki
musimy poświęcić by się wrócić znajomi koniecznie chcą z nami jechać do
doliny Omo.
Można by było dużo, dużo łatwiej - gdyż na dzień dzisiejszy w Omorate jest pseudo - prom i nim przeskoczyć rzekę Omo.
Nam ułatwiło by to sprawę, zaoszczędzilibyśmy cztery dzionki i i troszkę kasy, no ale jak się umówiliśmy...
Czeka nas kilkaset kilometrów masakrycznej drogi
Po drodze mijamy wioskę Magi.
Także urokliwa, zamieszkiwane przez Surma.
Od biedy można by było się tu przekimać, wokół pewnie jest wiele ciekawych wiosek, niestety nie mamy na to czasu - umowa.
jedziemy
Późnym, bardzo późnym popołudniem dojeżdżamy do Tum.
Znajdujemy jakąś podłą norkę malaryczną (nie sugerować się wyglądem zewnętrznej elewacji).
Zostajemy na noc, ale pierwsze co to lunch.
W naszej norze poznajemy małego Czesia (syn właściciela norki), dajemy mu posłuchać mp3 z Morrisonem i już jest nasz.
Umie parę słów po angielsku, więc świetnie nadaje się na przewodnika po "miasteczku".
Idziemy
Po drodze napotykamy małych Cześków męczących kamel-leona abisyńskiego
Ratujemy mu życie wypuszczając kilometr dalej od oprawców.
Przedtem robimy sobie z nim sweet focie
Znad rzeczki kierujemy swe kroki na skromne targowisko
W miasteczku woda doprowadzana jest miejscowym rurociągiem
Kupujemy banany (znów inny gatunek - nawet niezłe), mango...
To nasz dzisiejszy obiadzik
Na drugie danie załapujemy się na samosę.
Danie
znane mi z Azji, lecz tutaj smakuje zupełnie inaczej. Lubię ostre,
przyprawione potrawy lecz tutaj Cześkowa przeszła samą siebie - rzeźnia w
gębie.
Zjadam kilka - masakra
Pierożki zagryzamy witaminkami
Do popicia mamy miejscowe winko miodowe - tedż
Ponoć najlepszy tedż można wypić właśnie tutaj. Czy ja wiem?
Powyższe hasło słyszymy w późniejszym czasie jeszcze kilka razy, każdy region zachwala swoje...
W każdym bądź razie tedż zapijamy san miguelem tak dla poprawy smaku
Całość podsumowujemy "odrobiną" kropelek naszych "witamin"
Nasza nora malaryczna prysznice posiada oczywiście w postaci kubków plastikowych i beczki z żółtą wodą.
Ale jesteśmy przygotowani...
Bierzemy prysznic i w kimono
(nie będę zamieszczał wszystkich zdjęć - cenzura)
Co niektórzy wieczorkiem widzieli rzekomo niedźwiedzia - ale to już odrębna historia ...
W nocy przekichane.
Johny z Adrianem walczą z niedźwiedziem (ale jak pisałem to odrębny temat), ale o pierwszej w nocy zaczęło się...
Nad całym miasteczkiem roztoczył się przeogromny, przeraźliwie głośny lamento-wrzask.
Nie można zmrużyć oka.
Wychodzę z naszej norki, ciemno, oprócz niesamowitego wrzasku jest ok.
Jak słusznie przypuszczałem w nocy któryś z miejscowych Cześków opuścił doczesny żywot.
Po wiosce - miasteczku, poruszają się w grupkach płaczki - lamentując i opłakując zmarłego.
Płacz taki trwa do samego świtu.
Naprawdę brzmi to przeokropnie.
Rano lament ustaje, lecz płaczki w grupkach poruszają się dalej po uliczkach informując wszystkich o rozegranej tragedii
W Etiopii kolorem żałoby jest biel.
Biały to także kolor wychodny do kościółka.
Etiopia to bardzo religijny naród (oczywiście nie piszę tutaj o
Czesiach zamieszkujących wioski oddalone "troszkę" od cywilizacji). W
niedziele, w dni świąteczne dużo Czesiów ubranych na biało podąża
grupkami lub też osobno do pobliskich świątyń, ale w sumie o tym
"troszkę" później.
To moja norka malaryczna w której nie przespałem nocki
Jak przystało przed każdą szanującą się norką malaryczną pod wieczór przed każdą z zamieszkałych cel wystawiany jest nocnik.
Czesie załatwiają potrzeby do owych naczyń, po czym rano wynoszą naczynie wraz z zawartością za zamieszkiwany "hotelik".
W jednej rączce - nocnik, w drugiej mały pojemnik z wodą.
W wodzie dokonują ablucji, i pozostałą resztką wody czyszczą nocnik
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuń