Jedziemy dalej, trzeba zdążyć do Sodo (umówiliśmy się).
Dziś w planach mamy dojechać do Jima.
Po drodze zatrzymujemy się na lunch
drobno posiekana i podsmażana koźlina - pycha
zapijana miejscowym tedżem i kilkoma kawkami, hmm, nawet wchodzi...
W samochodzie zażywamy probiotyki
tak w razie czego...
Ta jazda zaczyna być denerwująca.
Niestety umówiliśmy się w i trudno...
Dziś jedziemy cały dzionek z Jima do Sodo
Widoczki takie sobie - mało afrykańskie
Raniutko zauważamy na naszej drodze wypasioną restauracyjkę, zatrzymujemy się by cosik wciągnąć
Smażone mięcho z fasolą, kukurydzą to jest to
Mega śniadanko - to solidna podstawa
Zaczynamy - afrykańsko
Herbatka z "ciasteczkiem"
Jest bardzo wcześnie, także Czesia dopiero co parzy kawę, mamy czas, poczekamy
Z kawą treściwsza część śniadanka
Jedziemy.
Poniższy widok to bardzo częsty obrazek
Zaczadzony szofer - przeszarżował...
Jak fajny widoczek to go kontemplujemy...
Masakra
Tak żyzna kraina, spichlerz Afryki - i doprowadzić w latach osiemdziesiątych do takiego głodu?
Rzekomo winna była susza, lecz przewagą była polityka, niegospodarne zarządzanie. Pieniądz.
Masakra
Jedziemy dalej
Późnym popołudniem dojeżdżamy do Sodo.
Jak na razie nie mamy kontaktu z naszymi "przyjaciółmi".
Nasz
Czesio-szofer dzwoni do swego biura w którym wszystko załatwialiśmy
(odbiór naszych "przyjaciół" z lotniska, samochód, hotel...)
Cóż się okazuje?
Goście nie przylecieli??????
Dzwonimy do nich.
Po
wielu próbach dodzwonienia kontaktujemy się wreszcie z osobą która
miała przylecieć w tej wesołej grupce (w sumie to dziewczyna która chyba
najbardziej chciała polecieć a reszta wystawiła ją do wiatru, sama bała
się polecieć).
Dziewczyna tłumaczy nam dlaczego pięcioro ludzi którzy praktycznie wszystko mieli załatwione nie poleciało.
Ręce opadają...
Nie polecieli ponieważ stwierdzili iż jak nas okradli to Etiopia musi być bardzo niebezpiecznym krajem.
No i w sumie to strach tam lecieć.
No i my nie odbieramy ich z lotniska tylko jakiś Czesio który może wszystkich pięć osób zamordować i zjeść.
No i to w ogóle lepiej nie lecieć, niebezpiecznie.
Znów się potwierdza nie rób komuś dobrze...
No i tak właśnie jesteśmy w plecy kilkaset dolarów (wszystkie zaliczki poszły...)
W
sumie goście także do tyłu są..., sam kupowałem im bilety lotnicze
(nie były ubezpieczone), nie wiem jakim człowiekiem można być... są
ludzie - są klamki...
"Troszkę" nas podniecili...
Idziemy się odstresować...
A
tak na marginesie (i dla humoru (czarnego?)) jeden z gozdków którzy
mieli jechać dał w depozyt Adrianowi dwie butelczyny lekarstwa (rzekomo
miało mu się już nie zmieścić w swój plecak).
Oczywiście lekarstwo zażyliśmy.
Parę tygodni po przyjeździe dzwoni telefon.
Gozdek
- Wojtek (takie miano na chrzcie mu dali) odzywa się w słuchawce (do
tej pory z nikim z tamtej grupki nie rozmawiałem - jakoś gadać mi się z
nimi nie chciało).
No i Gozdek-Wojtek prawi iż zażyliśmy jego
lekarstwo (w sumie bez jego wiedzy) to też trzeba partycypować w
kosztach tegoż medykamentu.
Ach...
No niestety, ubożsi o kilkaset dolarów, no i nieco nam podnosi się cenka
na dalszą imprezę. Koszty miały rozkładać się na większą ilość osób -
tak dzielimy wszystko na trzy
Trudno
Łagodnie mówiąc jedziemy bez owieczek.
Cel - Arba Minch
Za Soda wjeżdżamy w sam środeczek wielkiego rowy afrykańskiego - fajne widoczki - po prawej stronie olbrzymie górki
Po drodze zatrzymujemy się na kawkę, sok.
Pycha
Zajeżdżamy do wioski Dorze
Czesie Dorze to lud tkaczy. Wytwarzają z bawełny fajne chusty, szale...
Dorze to także ich charakterystyczne domy w kształcie ula (inni nazywają je także głowami słonia)
Domki te zbudowane są z bambusa i tzw. fałszywego bananowca - dochodzą do dwunastu metrów
Domki
te stoją około 40 lat (zjadane są systematycznie przez korniki w
związku z czym kurczą się - opadają, jak nie ma już jak mieszkać
Czesie budują następny).
W domkach Czesie mieszkają razem z bydłem.
W centralnej Części palenisko.
Fajnie
W wiosce są również mniejsze domki przeznaczone jako "hoteliki" dla turystów
Fałszywy bananowiec nie rodzi wprawdzie bananów lecz Czesie wykorzystują go w 100 procentach.
Oprócz wykorzystywania go jako budulec, służy także do ciamania.
Czesie ucierają łodygi liści bananowca (potarte łodyżki pachną a i smakują jak mizeria)
Z potartej papki Czesiowa formuje kulę, zawija na kilka dzionków w liść bananowca aby sfermentowało
Następnie już z fermentowanego ciasta wyrabia placki
Placek zawija oczywiście liściem bananowca
I na ognisko
i co nam wyszło??
pizza (oczywiście fałszywa, bo z fałszywego bananowca)
Jako dodatki - miód (oczywiście z wkładką mięsną), do tego pasta z barrrrdzo ognistej papryki
To wszystko popijamy ichniejszym bimberkiem - ochyda, lecz jakoś nie wypada odmówić
Chyba za dużo bimberku, trzymają nas się jakieś głupoty
Zulus Czaka???
Wyjeżdżamy z wioski
Trzeba spłukać ten ohydny bimber
Mamy towarzystwo
Jedziemy do Weyto
Cały czas dołem wielkiego afrykańskiego rowu - fajne widoczki
Robi się coraz cieplej - południe
Rzeki wyschnięte - susza
W Konso zatrzymujemy się na targu
W Weyto idziemy coś wciągnąć.
W zawszonej norce malarycznej w której biesiadujemy poznajemy Czesia-Rasta w polskiej koszulce.
Czesio oczywiście nie ma pojęcia o tym co nosi
Co nie przeszkadza nam w zawarciu nowej znajomości
Jesteśmy zmęczeni podróżą musimy znaleźć jakąś norkę do przekimania.
Szukamy przemieszczając się dalej
Widoczki jak u nas na wsi
Wsi spokojna...
Znajdujemy wreszcie jakiś "hotelik"
Z zewnątrz nawet nieźle wygląda.
Zostajemy
Zobaczymy jak będzie
"Hotelik" okazał się masakryczną norą
Taka przyroda jaką otoczyliśmy się tej nocki była przytłaczająca - dosłownie
Kładąc się do snu, rozwiesiłem swoją moskitierę (w pokojach co prawda są ale dziurka na dziurze).
Położyliśmy się i się zaczęło...
Tyle robali w swoim życiu nie widziałem.
Pokoik
miał ściany z bambusa (czyli otwory około dwu centymetrowe), pod
sufitem otwór technologiczno-klimatyzacyjny, taki na jeden metr - czyli w
pokoiku było stosunkowo widno gwiazdy i księżyc to niezła iluminacja
Po mojej lokalizacji na swojej pryczy po paru minutach otoczyła mnie ciemność.
Na moskitierze powstała centymetrowa warstwa robactwa.
Moskitiera
oczywiście nie poddała się tej ofensywie, uginawszy się otuliła mnie
szczelnie. Robaczki zaczęły chodzić pośrednie (przez siateczkę) po moim
ciele.
Fajnie.
Cieplutko (na zewnątrz noc - temp. powyżej 30 stopni, w mojej celi około 50).
Robaczki masują moje spocone, nie umyte ciałko.
Błogostan - trwający dłuuuga noc
Jakoś ogromnie wszyscy się cieszymy gdy nadchodzi poranek
Przed naszymi celami tradycyjne nocniczki.
No teraz po tak upojnej nocy cieplutkie piwko jak najbardziej wskazane
Na zapleczu naszej norki pełno sępów
W tym właśnie otoczeniu konsumujemy śniadanko
No, koniec dobrego, jedziemy dalej
Z Waeto jedziemy dalej.
Po drodze zahaczamy o lud Tsemay
Czesie Tsemay, w przeciwieństwie do innych Cześków z doliny Omo podchodzą bardzo liberalnie do spraw seksu.
Dziewczyna
Tsemay nie musi pozostać "czysta" do dnia swego ślubu, jeżeli zechce
może mieć partnera i utrzymywać z nim stosunki przedmałżeńskie.
Jednak kultura zabrania dziewczynom posiadanie dziecka z tego związku. (je zeli jest dziecko musi być ślub).
Podczas wesela, panna młoda i pan młody mają golone głowy i namaszcza się je masłem.
Od tego dnia, para jest wolna od jakichkolwiek prac na następne sześć do dwunastu miesięcy. (czas miodowy).
Tradycyjny strój Cześkowych Tsemay obejmuje skórzany strój. Czesie zresztą też chodzą w skórach.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz