Wstajemy raniutko, śniadanko
Notabene znów nowe doświadczenie,
Jajecznica jedzona palcami...
Ostatnie przygotowania, dziś jedziemy na południe od Gambeli (dalekie południe).
W tych blaszakach - stragano-sklepikach Czesie mieszkają, śpią, sprzedają różniste towary. Żyją.
Jedziemy
Busz znów płonie
Przyjeżdżamy do Abobo
Cywilizacja
Postanawiamy odbić na zachód
Według naszych map powinniśmy natrafić na wioskę Anuaków
Jedziemy mijając po drodze okoliczne zabudowania
Po godzince jazdy jesteśmy
Wioska "Tato"
Czesio-wodzu pozwala na wejście lecz nie bardzo chce się zgodzić na zdjęcia.
W końcu po odpowiedniej motywacji zgadza się na robienie zdjęć ale tylko małym Czesiom.
To już coś.
Nie musimy chować aparatów.
Zdjęcia innych osób niż dzieci robimy z brzucha stąd niezbyt skadrowane obrazki.
Obok wioski niedaleko dość pokaźna kałuża.
Czesie rybek mają pod dostatkiem.
Czesiowa w kuchni
Starszyzna
Jest co pstrykać.
W jakiejś chatce Czesia obiera jakieś owoce mówi iż to OTTOU.
Wygląda jak daktyl.
Twarda skórka, Czesia wyciska z owej skórki owoc podobny do przegniłej śliwki.
Trzeba to to skosztować
Owoc okazuje się dużą pestką otoczoną miąższem (w niewielkiej ilości), w smaku jest to potwornie gorzkie - piołun.
Czesia mówi iż to przysmak i należy to długo ssać, po jakimś czasie będzie bardzo słodkie.
Taki ichniejszy cukierek.
Po
piętnastu minutach ssania, zdrętwieniu języka i połowy twarzy, wypluwam
niepostrzeżenie pestkę. Jakoś Czesiowe słodycze nie przypadły mi do
gustu.
Łazimy po wiosce dalej
Rozdaję baloniki
Małe Czesie są w raju
niestety, prawo silnego zwycięża, maluchy zostają pozbawieni swego skarbu, większe Czesie rządzą...
Kuchnia wraz z salonem, w nim przebywają Czesie najczęściej
Korzystają z wielu używek
raczą się popcornem MES (wygląda jak kukurydza)
Zaprzyjaźniamy się z ciekawską Czesiową
Oczywiście Cześka proponuje zaraz zamążpójście, lec wpierw chcę zobaczyć czy Czesia gospodarna jest, jak gotuje, sprząta...
Wchodzę do jej mieszkania
nawet nieźle, Czesia już nieco dojrzała 17 lat?, mówię iż trza się zastanowić
Graficiarze
Wioska Anuaków, zapuszczamy się coraz głębiej.
Coraz więcej ciekawskich Cześków, kto jest bardziej ciekawski?
Białasy chcący obejrzeć zwykłe życie, zwykłych Czesi?
Czy
Czesie, do których przyjechało kino 4D w postaci trzech białasów,
mających dziwne ustrojstwa które rysują obrazki w mgnieniu oka?
Natrafiamy na budowę nowej kuchni.
To
o czym pisałem wcześniej, Czesia za pomocą krowich kup i wody z
odrobiną ziemi wylepia kuchnię - palenisko. W ten sposób wylepiane są
całe place przed chatkami. Daje to powłokę szkła. Super sprawa, genialne
w utrzymaniu czystości.
Podczas pracy wygląda to może nieciekawie, ale liczy się efekt końcowy.
Idziemy coraz dalej i natrafiamy na serce wioski - bimbrownię.
Niestety
jest tutaj paru nagrzanych Czesiów którzy mają już 90 na piecu. Czesie
nie pozwalają nam zrobić żadnego zdjęcia, ba mamy stąd się czym prędzej
wynieść.
Mówimy iż mamy pozwolenie na poruszanie się po wiosce od wodza, odpowiadają iż wodza mają głęboko w swoich czarnych dupach.
Jako iż widzę w nich bratnią duszę, wyciągam z torby nasz odkażacz.
Kosztują.
Kaszlą, charkają.
Troszkę mocne mówią ale smakuje im.
Lody przełamane.
Wyciągają swoją dobrocinę, nawet pozwalają nam uwiecznić spożycie tego cuda na aparatach, ale tylko to.
Jeden Czesio napiera tykwą wprost z beczki.
ARAKE
Drugi
z Cześków mówi iż dla gości ma wersję która idzie na eksport (o niebo
lepsza). Przynosi butelczynę z ubitym gwintem - nieźle.
Trza skosztować
Z sorga Czesie robią zacier no i przepuszczają przez rureczki.
Jest to troszkę lepsze od ostatniej degustacji, aczkolwiek smakuje dalej jak ocet
Oczywiście samych urządzeń Czesie nie pozwalają focić, lecz co nie co z brzuszka udaje mi się zrobić.
Tutaj robią zacier
No i sama bimbrownia
Bajera...
Niestety
wioskę trzeba opuszczać (wieczorkiem robi się naprawdę niebezpiecznie -
Czeski po całodziennym spożywaniu stają się agresywni - to się chyba
tyczy wszystkich wiosek afrykańskich).
Idziemy w stronę samochodu oczywiście pstrykając z brzuszka
Przy wyjściu idziemy się pożegnać z wodzem.
Ten ubrawszy się odpowiednio pozwala nam się sfotografować
Proponuje jeszcze abyśmy zakupili jeszcze jakiś lokalnych wyrobów wytwarzających przez miejscowe koło gospodyń
Niestety długa droga jeszcze przed nami i piękne rzeczy na 100% nie przetrwały by tej podróży.
Szkoda
Nasz Czesio-szofer troszkę poirytowany.
Nie było nas cały dzionek, myślał iż już po nas (naiwniak, szybko się od nas nie uwolni)
Jedziemy do Abobo szukać noclegu.
Czesio-szofer myśli iż nazajutrz wracamy do Gambeli.
Ha, jeszcze nie wie iż my mamy zamiar jechać dalej na południe.
W Abobo znajdujemy jakąś norę malaryczną.
Nie jest źle
Norka ma niezłą toaletę
Kibelki w "miasteczkach" to cała historia.
Są przeróżne, przeważnie w luksusowych norkach malarycznych potencjalny gość hotelowy dostaje nocnik do którego załatwia swe potrzeby.
Nocnik raniutko idzie się opróżnić na tył "hotelu" gdzie wyrzucane są wszystkie odpadki.
Teraz trafiliśmy na luksusy.
Pokaźna dziura wykopana w ziemi. Na dziurze położone są gałęzie i wszystko zalepione jest krowią kupą pomieszaną z ziemią.
Bajera
Troszkę obawiałem się wchodzić na takowe przybytki, ale cóż - mus to mus.
Obok kibelka mamy wypasiony prysznico-umywalnię:
Co lepszy "hotel", "restauracja" takowe posiada.
Jest to żółty baniak, jakich w Afryce miliardy (notabene dlaczego żółty, goście co takowe produkuję trzepią grubą kapuchę, wszędzie woda transportowana jest w takich samych - żółtych kanistrach), na samym spodzie baniaka zrobiona jest dziura w którą wetknięty jest gwóźdź (w lepszych hotelach), bądż drut.
Obok kanistra jest kubeczek, którym można wziąć prysznic.
Czesio (który miał nas rzekomo ochraniać w wiosce - (siedział z szoferem w samochodzie)), przypałętał się do nas wyczuwając iż przy nas popije i poje (w sumie dobrze główkował i nawet go polubiłem), tak więc Czesio mówi iż w Abobo zjemy najlepszą rybkę w całej Etiopii.
Wiedział cwaniaczek jak mnie podejść.
Idziemy na rybkę
Danie główne - Tilapia, na deser GAMFO (amharic), do popitki niestety nie ma żadnych płynów które my przyswajamy najbardziej. Musimy zadowolić się wodą z rzeki.
W Etiopii (takiej tradycyjnej - dla Cześków) wszystko je się wspólnie, czy to rybka, czy indżera, jajecznica lub mięsko kozie - przynoszone jest na dużej tacy.
Jeżeli zmówione zostało jakikolwiek danie przynoszona jest jedna taca (na jeden stolik) z tymże daniem.
Jak przy stoliczku siedzi trzech (czterech) Czesi, wszyscy jedzą z jednej tacki (oczywiście prawą rączką - lewa nieczysta, służy do podmywania się).
Jak danie zostaje skonsumowane, Czesio(wa)-kelner, przynosi następną tacę. Tak aż się najemy.
Bajka.
Jak Czesie lubią się (są przyjaciółmi), to pomiędzy kęsami od czasu do czasu wybierają co lepsze kąski i się nawzajem karmią (podają jedzonko do ust przyjaciela).
Nie wiem dlaczego, lecz zdarzało mi się dosyć często doświadczyć takowego dokarmiania (fajnie jak się je dobre rzeczy...).
Po skonsumowaniu pierwszej rybki (restauracja extra wypasiona) kelnerzy zorientowawszy się iż cosik nam ta woda nie wchodzi (aczkolwiek połowę dzbanuszka wypiliśmy, (nasi Czesie po kilka), załatwili nam z drugiego końca miasta po fajnym cieplutkim browarze.
Nawet do GAMFO przynieśli nam łyżki (tylko ten jeden raz jadłem łyżką w Etiopii)
Co to GAMFO?
Budyń z kukurydzy.
Wygląda i smakuje ohydnie
No może jadłem lepsze rybki (bez łusek i wnętrzności) ale nie powiem, nawpieprzaliśmy się jak bąki abisyńskie...
Pycha.
Po długim, bardzo długim wieczornym przekonywaniu naszego Czesia-szofera
iż jazda na południe to pikuś i będzie to jego niezapomniana przygoda -
udało się.
Czesio powiedział iż był już w tych rejonach dwa razy lecz nie wspomina tego kolorowo.
- Tam mieszkają świrusy, mówi.
- Cały czas się tłuką między sobą, przejeżdżając przez wioskę trzeba wynajmować po dwóch ochroniarzy z karabinami.
To naprawdę może być niezła przygoda
- Tam nikomu nie można robić zdjęć.
Tutaj nas troszkę zmartwił, ale MY pewnie damy radę
Jedziemy...
Droga tak jak na powyższym obrazku towarzyszyć nam będzie kilkaset kilometrów.
Czasami zniknie zupełnie i pojedziemy tylko buszem (po ścieżkach wydeptanych przez miejscowych Czesiów)
Myślę iż GPS i namiary wcześniej przygotowane wystarczą byśmy dotarli tam gdzie planujemy.
W Abobo opowiedzieli nam o miejscu targowym (kilkadziesiąt kilometrów za miasteczkiem), można w nim spotkać ciekawych Cześków.
Oczywiście jedziemy.
Na targowisko docieramy bezproblemowo - niestety nie trafiliśmy w odpowiedni dzionek, mało Cześków.
Nic to focimy co jest.
Po krótkiej wizycie na targowisku jedziemy dalej.
Dróżka wije się malowniczo poprzez wysuszony busz
co chwilkę takowe widoczki
To zaczadzeni szoferzy, mówi nasz Czesio-szofer.
Co to zaczadzeni? Opiszę troszkę (dużo, dużo) później...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz